- Komu innemu powiedziałabym: mów za siebie. Ale skoro oboje wiemy, że nigdy nie byliśmy kochankami, choć o naszym romansie rozpisywały się wszystkie brukowce, zapytam tylko, jak twoje sprawy sercowe?

młodzi, żeby ciekawił ich widok damskiej nóżki. Należało do nich powożenie dużymi, łagodnymi końmi, które wciągały wozy kąpielowe do wody. Damy pragnące dla zdrowia lub przyjemności zażyć morskiej kąpieli musiały usadowić się wewnątrz miniaturowego domu na kołach, który potem wjeżdżał do morza aż po wysokość osi, dzięki czemu pasażerki unikały takich niedogodności, jak stąpanie po kamienistym brzegu lub obryzganie morską pianą. Gdy wozy zanurzyły się już na blisko metr, otwierano małe drzwiczki, przez które damy - przebrane w stroje i czepki kąpielowe - mogły zejść prosto w morze po małych schodkach, mrużąc oczy w ostrym słonecznym świetle. Każdej piszczącej lady z wyższych sfer pomagały dwie rozłożyste, wiejskie niewiasty w kapeluszach z ogromnymi rondami. Niczym potężne podpory podtrzymywały damy z towarzystwa, gdy te zanurzały się w zimnej, słonej wodzie. Becky przyglądała się temu wszystkiemu uważnie, idąc po nadmorskich kamyczkach, które chrzęściły jej pod nogami. Nie miała bynajmniej zamiaru korzystać z tych udogodnień. W zupełności wystarczały jej własne nogi. Twarz miała skrytą pod głęboką budką, a zamiast stroju kąpielowego odziana była w cienką perkalową sukienkę cielistej barwy, z długimi rękawami, na niej zaś nosiła lekką zieloną narzutkę. Ten luźny, sięgający aż po kostki ubiór, wystarczająco chronił jej skórę przed słońcem. Nieufnie zerknęła na odległy pagórek i położyła budkę wraz z narzutką na brzegu. Woda była bardzo zimna. Narzutka okaże się więc potrzebna potem, żeby osłonić mokrą suknię, po wykonaniu zadania. Zzuła pożyczone buty, krzywiąc się przy tym, bo promienie http://www.abc-budowadomu.org.pl/media/ - Czasem zastanawiam się, czy Emmettowi było trudno porzucić Stany. Wydaje mi się, że tak, ale w końcu jakoś przywykł do nowych warunków - mówił Edward, gdy ruszyli w dalszą drogę. – Alice ma jeszcze gorzej. Jej wolno wrócić do Ameryki tylko na parę tygodni w roku. A przecież tam ma całą rodzinę. - Jedne miłości są silniejsze niż inne. Niektóre potrzeby ważniejsze - odparła. Sama zaczynała to rozumieć. - Alice będzie szczęśliwa wszędzie tam, gdzie będzie z nią Jasper. Pewnie tak samo jest w przypadku twojego szwagra. Z pewnością miała rację. Edward zastanawiał się nawet, czy jego wewnętrzny niepokój nie wynika z braku głębokiej uczuciowej więzi. Patrząc na szczęśliwe związki swego rodzeństwa, czasami czuł gorycz, że takie uczucia są dla niego nieosiągalne. Tak było, dopóki nie spotkał Belli. - Czy dla miłości porzuciłabyś Anglię? W chwili gdy padło to pytanie, zza skał wyłoniło się morze. Bella przylgnęła do niego wzrokiem, jednak w wyobraźni ujrzała urocze zakola Tamizy. Czy potrafiłaby porzucić swój kraj? Całe jej życie, cała praca związane była z Anglią. Nawet obecne zadanie w pewien sposób miało ochronić jej ojczyznę przed skutkami przestępczej działalności Blaque'a. - Nie wiem - przyznała szczerze. - Przecież sam odczułeś, jak silne bywają niektóre więzi. Przez jakiś czas posuwali się naprzód w milczeniu. Krajobraz stawał się coraz surowszy, drzew było mniej, te zaś, które przetrwały na twardej skale, były pochylone i powykręcane przez morski wiatr. Ścieżka zrobiła się wąska i wyboista, więc Edward powstrzymał konia i ustawił się obok Belli, odgradzając ją w ten sposób od krawędzi drogi. Przyjęła ten wyraz troski lekkim grymasem warg. Z jednej strony było jej miło, że tak się nią opiekował. Z drugiej zaś... Cóż, przecież Edward nie może wiedzieć, że ona w razie potrzeby umie galopować na oklep z jeszcze większej stromizny. Zatrzymali się na wysuniętej półce skalnej, z której roztaczał się wspaniały widok na morze i klify wybrzeża. Na nie osłoniętej niczym przestrzeni hulał wiatr, wyciągając z koka Belli pojedyncze loki, którymi bawił się jak serpentyną. Duża biała mewa szybowała w powietrzu z szeroko rozpostartymi skrzydłami, gdy tymczasem jej towarzyszka mknęła tuż nad powierzchnią wody, wypatrując pożywienia. - Cudowne miejsce - westchnęła Bella z rozmarzeniem. W jej oczach znowu wyczytał żądzę przygód, władzy, ryzyka. To czyniło ją jeszcze piękniejszą, bardziej podniecającą i tajemniczą. Gorąco pragnął wziąć ją za rękę, ale powstrzymał się, gdyż wiedział, że wystarczy jeden nieostrożny ruch, a nastrój pryśnie. - Już dawno chciałem pokazać ci to miejsce, ale trochę się obawiałem, że przestraszysz się wysokości. - Och, nie! Nic podobnego! Jestem zachwycona. - Jej koń był trochę spłoszony, ale uspokoiła go dotykiem dłoni. - Na świecie jest wiele pięknych miejsc, ale tylko niektóre są wyjątkowe. Jak to. Wiesz, mogłabym przysiąc, że... - Olśnienie przyszło tak nagle, że aż zamilkła. - To jest ten pejzaż z akwareli, prawda? - zapytała po chwili. - Tak.

- A widzisz? Przecież starasz się wszystko robić najlepiej, jak możesz. Dlaczego więc wciąż karzesz siebie samego? Nie odpowiedział. - Pamiętasz, jak tamtej nocy groziłam, że rozwalę ci głowę gasidłem do świec? Myślałeś wtedy, że jestem ulicznicą. Uśmiechnął się słabo i nieznacznie kiwnął głową. Sprawdź Były jasnozielone, chłodne, przypominały drapieżnika. Za to głos mężczyzny był ciepły, bardzo zmysłowy. - Naturalnie, lady Isabell. Przedtem jednak będzie pani musiała poddać się pewnej procedurze. Sama pani rozumie, względy bezpieczeństwa. Poproszę pani torbę. Nieznacznie uniosła brwi. - Proszę dopilnować, żeby nic z niej nie zginęło - powiedziała sucho. - Ma pani moje słowo - odparł z lekkim ukłonem. - A teraz zechce pani pójść z Carmine. Zaprowadzi panią do kabiny, gdzie będzie się pani mogła odświeżyć. Najpierw jednak sprawdzi, czy nikt nie podrzucił pani żadnych urządzeń elektronicznych. Rewizja osobista, pomyślała z rezygnacją. Trudno, mogło być gorzej. - Nikt mi niczego nie podrzucał, ale rozumiem i doceniam waszą ostrożność. - Skinęła mu głową i podeszła do Carmine z taką swobodą, jakby miały za chwilę wypić razem herbatę. Ricardo udał się w przeciwnym kierunku. Zapukał do kajuty szefa i położył torbę Belli na jego mahoniowym biurku. - Carmine ją sprawdza - oznajmił. - Ja przejrzałem torebkę. Ma w niej mały pistolet, paszport, parę kosmetyków i trzy tysiące franków. I tę kopertę. Zaklejoną. - Dziękuję, James. - Głos był głęboki, akcent francuski. - Przyprowadź ją za dziesięć minut. Dopilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał. - Oui, monsieur. - Co o niej myślisz? - Dość atrakcyjna, w każdym razie bardziej niż na zdjęciu. I chłodna. Kiedy się witaliśmy, miała suchą rękę.