– Pochowano ją w Kalifornii – powiedział i czekał na reakcję Olivii.

Nie przestawaj. Dalej. Działanie paralizatora niedługo ustąpi. W końcu szarpnęła mocno, pochyliła się, pociągnęła za suwak i zamek się otworzył. Kobieta ze śmiechem obserwowała jej żałosne wysiłki. Trudno! O1ivia nie podda się bez walki. Szarpała i ciągnęła, aż jej nozdrza wypełniło powietrze cuchnące moczem. Suwak ustąpił, poły śpiwora się rozsunęły i zobaczyła kabinę pod pokładem. Jedna jedyna lampa wypełniała pomieszczenie dziwnym żółtym światłem. O1ivia znajdowała się w części odgrodzonej od reszty pomieszczenia żelaznymi prętami, od podłogi do sufitu. Klatka dla zwierząt, sądząc po resztkach siana między deskami pokładu. W rogu, obok dzbanka z wodą, stało wiadro. Dla mnie, pomyślała i zrobiło jej się niedobrze. Jedynym wejściem do klatki była zakratowana fiata. Olivia patrzyła z przerażeniem, jak szalona porywaczka, wsunąwszy klucz do zamka, przekręca go. Klik. W jej uszach zabrzmiało to jak wyrok śmierci. – Idiotka – mruknęła kobieta i zdjęła z głowy blond perukę. – Rozgość się. Trochę, tu zostaniesz. Dobrze. O1ivia pragnęła zostać sama, żeby pomyśleć o ucieczce. Porywaczka wydawała się czytać w jej myślach. – Proszę bardzo, rób, co możesz, żeby się pozbyć taśmy z ust, i wrzeszcz, ile sił w http://www.abc-budownictwa.net.pl Na tylnym siedzeniu Sherry jest gotowa do drogi. Obok niej leżą jej ubrania, odznaka i torebka. – Spokój zapewniam ją. Co chwila zerkam w boczne lusterko i jadę z nią w ślepą uliczkę, oddaloną mniej więcej półtora kilometra od restauracji, w której wcześniej się z nią spotkałam. Znamy się od lat i wielka szkoda, że musiałam ją zabić, ale prawda jest taka, że zawsze mnie wkurzała. Co to za policjantka bez jaj? Parkuję w zaułku i wycieram wszystkie powierzchnie na wszelki wypadek, na wypadek, gdybym w drodze z restauracji zostawiła odciski palców. Rzucam rękawiczki na tylne siedzenie, polewam wszystko benzyną i pocieram zapałką o trzaskę. Syk. Mały płomyk na chwilę rozjaśnia noc. Przez otwarte okno ciskam go na rękawiczki. Ogień! Tylne siedzenie staje w ogniu, po chwili płonie cały samochód.

96 do skarbonki - zastrzegła się Morrisette, zarzucając na ramię torebkę i pędząc schodami w dół. Reed szedł tuż przed nią. - Ta cholerna sprawa coraz bardziej się chrzani. - Zgadzam się. - Myślał dokładnie to samo. Zbyt wielu ludzi znało Josha Bandeaux. Zbyt wielu ludzi go nienawidziło. Zbyt wiele kobiet było z nim związanych. Zbyt wiele dowodów nie pasowało do siebie. Rozmawiał już z Diane Moses, ale miał się jeszcze z nią spotkać, żeby przeanalizować dowody, jakie jej zespół znalazł na miejscu zbrodni. Pchnął ramieniem drzwi na parking. Było późne popołudnie, cień budynku wydłużał się na mokrym od deszczu asfalcie i choć niedawno padało, temperatura wciąż przekraczała trzydzieści stopni. I ta przeklęta wilgoć w powietrzu. Zanim dotarł do samochodu, koszulę miał mokrą od potu. - Powiedz, czego się dowiedziałaś, ja poprowadzę. - Ja poprowadzę. Reed otworzył drzwi i posłał jej uśmiech. - Następnym razem, Andretti. Skrzywiła się lekko na to złośliwe porównanie do legendarnego rajdowca. - Trzymam cię za słowo. - Nie wątpię. - Przekręcił kluczyk, włączył wycieraczki, aby wytrzeć krople deszczu. Wyjechali z parkingu. Morrisette oparła się o drzwi. - Wiemy, że żona miała powody, żeby nienawidzić Bandeaux, ale facet miał jeszcze kilku innych wrogów. Ci, z którymi robił interesy, cały tłum jego byłych dziewczyn... - Spojrzał na nią. - Daj spokój, dobrze? Nie byłam jego dziewczyną. A Millie nie jest podejrzana. Boże, Reed, żałuję, że ci o tym powiedziałam! - I tak bym się dowiedział. - Jasne - powiedziała z sarkazmem - taki as jak ty! Reed skrzywił się. Sylvie Morrisette była jedną z niewielu osób w wydziale zabójstw, które wiedziały o jego spartaczonej robocie w San Francisco. - Czy wzywanie Boga zalicza się do przekleństw? - Po prostu modliłam się. - Nie wątpię. - Do diabła! Żałuję też, że powiedziałam ci o skarbonce. Jesteś gorszy od moich dzieciaków. - Czy to w ogóle możliwe? - Strasznie śmieszne. Mam świetne dzieciaki. - Jeszcze są małe. - A ty co o tym wiesz? - Prychnęła i przewróciła oczami. - Mam cholernie dość wszystkich tych pier... głupich glin w wydziale. Wszyscy mi mówią, jak wychowywać dzieci. Wielkie dzięki! Świetnie sobie z nimi radzę. - Skoro tak mówisz... - To świetne dzieciaki - powtórzyła. - Nie przeczę - powiedział z nadzieją, że jej gniew wkrótce minie. Mieli dzisiaj spędzić ze sobą w jednym samochodzie jeszcze sporo czasu, więc lepiej, żeby nie zaczynali od sprzeczki. Reed chciał sprawdzić jeszcze raz alibi kilku osób i zeznania świadków. Zaczną od Stanleya Huberta, sąsiada, który powiedział, że widział na podjeździe biały samochód. Potem może uda im się złapać Naomi Crisman, nieuchwytną dziewczynę Josha, i wreszcie powinni pojechać do Oak Hill, porozmawiać z Montgomerymi. Ciekawe, co oni mają do powiedzenia o człowieku, którego poślubiła Caitlyn. 97 Reed wiele sobie obiecywał po tych spotkaniach. - Wykluczyłeś już samobójstwo? - zapytała Morrisette, grzebiąc w torebce. - Właściwie tak. - Więc ten, kto go zabił, spartaczył robotę, próbując zatrzeć ślady? - Na to wygląda. - Reed skręcił w wąską uliczkę, przy której stał dom Bandeaux. Zaparkował przy krawężniku. - Ale pozory mogą mylić. - Wysiadł i skierował się w stronę domu Stanleya Huberta; Morrisette wygrzebała wreszcie z torebki wymiętą paczkę gumy do żucia i pospieszyła za nim. Ledwie nacisnął dzwonek, usłyszał zachrypnięte szczekanie. Drzwi otworzyły się szeroko. - Widziałem was przez okno - przyznał mężczyzna o wyprostowanej sylwetce. Pokazali mu odznaki. Obok stał najeżony, siwiejący buldog. - Szukamy Stanleya Huberta. - To go znaleźliście. Wchodźcie do środka. - Hubert miał koło osiemdziesiątki, nosił grube okulary, kapelusz panamę i prążkowany garnitur. Pies warknął chrapliwie i ponuro. - Spokój, General - rozkazał Hubert i dźgnął psa laską. - Nie zwracajcie na niego uwagi - zwrócił się do gości. - Zdenerwował się, że przerwaliście mu drzemkę. Chodźmy na we-randę. Tam porozmawiamy. Zagwizdał na psa i podpierając się laską, poprowadził ich do drzwi w głębi domu, niemal doszczętnie odrapanych z farby. Wyszli na werandę. Ogród był otoczony wysokim, dwumetrowym murem, porośniętym bluszczem. Z gałęzi ogromnego dębu w rogu ogrodu zwisały karmniki dla ptaków. - Siadajcie - poprosił Hubert i wszyscy usiedli wokół stołu ze szklanym blatem. Na gładkiej powierzchni wciąż leżało kilka kropel deszczu. - W czym mogę pomóc? Reed powiedział: - Chcemy jeszcze raz wysłuchać pańskich zeznań dotyczących piątkowej nocy. Hubert, szczęśliwy, że może opowiedzieć swoją historię, powtórzył wszystko słowo w słowo. Około jedenastej trzydzieści, po lokalnych wiadomościach, wyszedł z psem. Zobaczył białego lexusa; od razu rozpoznał markę, bo Caitlyn Bandeaux jeździła takim samochodem, jeszcze zanim się stąd wyprowadziła. Hubert stał na ulicy, paląc cygaro, i czekał, aż pies się załatwi. Nie widział wprawdzie kierowcy, ale gotów był przysiąc, że samochód był taki sam jak ten należący do żony Bandeaux, jeśli nie ten sam. - Przykro mi, że moje zeznania świadczą przeciwko niej - przyznał, sięgając do kieszeni po cygaro. - Lubię ją. To... udręczona kobieta, można tak powiedzieć, ale przyzwoita. Kiedy mieszkała tutaj, zawsze do mnie machała i uśmiechała się. A jak ona kochała tę dziewczynkę! Szkoda małej Jamie. - Hubert westchnął smutno. - Córeczka sklejała ich małżeństwo, ale w końcu i to nie wystarczyło. - Poprawił rondo kapelusza, zasłaniając się od słońca. - Nie rozumiem tego. Byłem żonaty przez czterdzieści lat, zanim Pan zabrał mi moją Aggie. Dałbym sobie uciąć prawą rękę, i pewnie lewą też, żeby przeżyć z nią jeszcze kilka lat, a dzisiaj... większość małżeństw od razu się rozlatuje. Szkoda, cholerna szkoda. - Odciął końcówkę cygara i się skrzywił. Reed dostrzegł kątem oka, jak czterokrotnie rozwiedziona Morrisette sztywnieje. - Czy kiedykolwiek rozmawiał pan z panem Bandeaux? - spytała, kryjąc irytację. - Czy myśli pan, że był w depresji? Hubert oburzył się. - To znaczy, czy myślę, że popełnił samobójstwo? Wątpię. Naprawdę wątpię. Różne 98 Sprawdź – Co? Jak cię powitałam? – zdziwiła się. – Jakbyś była wściekła. O co chodzi? Nie chciała mu tego mówić, nie chciała go martwić, przysparzać mu stresów, ale i tak ją gryzło, że przemilcza przed nim fakt, iż jest w ciąży. Nie zniosą więcej tajemnic, ich związek i bez tego jest kruchy. – Dzisiaj znowu zadzwonił ten kawalarz. – Kto? – Jego głos zmienił się, stwardniał. – Nie wiem. – Ta sama kobieta, co poprzednio? – Chyba tak. Numer zastrzeżony, nie przedstawiła się. – Do cholery. Liwie, nie możesz tam zostać, nie sama. – To mój dom. Zresztą, Hairy S... – Jest bezużyteczny, już to przerabialiśmy. Wracam do domu, dzisiaj albo jutro. Wobec