Darren. Jego przyjaciel wzruszył ramionami. – No, cóż. Strzelaliśmy do Niemców i Koreańczyków, ale nigdy do kolegów w szkole. – Co ty pieprzysz, Edgar? – Mówię tylko... – Narkomania, amputowane nogi i ręce. O tak, wojna to duża frajda dla młodych ludzi. – W jakim ty świecie żyjesz, Darren? Te strzelaniny ciągle się powtarzają! Jezu, ile ich już było! Wszyscy zamilkli. Gość przy barze z trudem nad sobą panował, żeby się nie uśmiechnąć. – Trzeba poczekać i zobaczyć, jak się sprawy potoczą – stwierdził krótko stary Darren. Edgar prychnął. – Jeśli w ogóle się potoczą. Bakersville nie ma już nawet szeryfa. Słyszałem, że teraz ta dziewczyna prowadzi śledztwo. – Lorraine Conner – powiedział nieznajomy. Barman zerknął na niego z zaciekawieniem. Edgar kiwnął głową. – Tak, zgadza się. Przejęła taką poważną sprawę, a Bóg mi świadkiem, że pełnoletnia jest od niedawna. – Sprowadzili też agenta FBI – uparcie podtrzymywał rozmowę mężczyzna przy barze. – Jakiegoś eksperta od szkolnych strzelanin. – FBI ma eksperta od szkolnych strzelanin? – po raz pierwszy odezwał się barman. http://www.altrider.pl Wiesz o tym? – Komisarz niemal szepcze. – Nawet nie próbuj zaprzeczać: między tobą i mordercą jest jakaś więź. Jeszcze jej nie rozumiesz, ja też nie, ale ona istnieje. On chciał, żebyś to właśnie ty posłał w zaświaty tego biedaka. Pomyśl, zrobił z ciebie swojego wspólnika. To było jak zaproszenie, jak wciągnięcie do gry. Bezwzględnie skuteczne, bo przecież nie mogłeś powiedzieć pas i odmówić, kiedy ktoś cię błaga o śmierć. – Tylko dlaczego to musiałem być ja? – wymyka się Podhoreckiemu. Ta myśl 82/86
dumny, a wielu żałuję. Nie wierzę już w ucieczkę od rzeczywistości na jedną noc. Nie widzę w tym sensu. Chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Zadrżała ze zdziwienia. Przez chwilę nie odrywał od niej poszukujących warg. Czuła jego dłonie na swoich plecach. Przytrzymywał ją lekko, pozostawiając możliwość wycofania się. Była mu za to wdzięczna, ale i trochę rozczarowana. Sprawdź – Jak to „Akakiusz”! Mój syn – Akakiusz? Co to za imię! I Masza się zgodziła?! Archijerej uczynił znak krzyża, wyszeptał modlitwę dziękczynną, z uczuciem przywarł ustami do drogocennej panagii. A odezwał się lekko, wesoło: – Nałgałem, Matwiejuszka. Rozruszać cię chciałem. Masza jeszcze nie urodziła, donasza dopiero. Matwiej Bencjonowicz zachmurzył się. – A o radcy stanu też nieprawda? Na dźwięk głośnego śmiechu, połączonego z zadyszką i szlochem, drzwi do sypialni znowu się otworzyły, tym razem bez pukania, i nie była to pani Lisicyna, lecz doktor Korowin z asystentem, obaj w białych kitlach – widocznie prosto z obchodu. Z lękiem w oczach zagapili się na poczerwieniałego, ocierającego łzy władykę, na potarganego pacjenta. – No, kolego, muszę powiedzieć: nie myślałem, że schizofrenia rozpadowa jest zaraźliwa – wymamrotał Donat Sawwicz.