- Lizzie! - Srebrzystowłosa kobieta otworzyła szeroko ramiona.

próbowała jej go odebrać! Nie miała wątpliwości, że doktor Galbraith i jego przyszła żona, Camryn, zapewniliby chłopcu dom pełen miłości, ale za nic w świecie nie chciała się rozstawać z synem. - Poczekaj, Willow! Willow zsiadła z roweru na dźwięk głosu Daniela. Był wtorkowy wieczór i dzieci leżały już w łóżkach. Właśnie wyprowadziła rower z garażu, gdy usłyszała znajomy głos. - Cześć. Gdzieś się wybierasz? - Na przejażdżkę. Potrzebuję trochę ruchu. Przez ten deszcz cały dzień siedzieliśmy w domu. A ty? - spytała niby od niechcenia. - Wracasz jutro do Toronto? - Tak. - W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci szczęśliwej podróży. To naprawdę wspaniałe, że przyjechałeś odwiedzić panią Caird. - Pani Caird jest cudowną osobą! Dobrze się wam razem pracuje? - Tak, bardzo ją lubię. Zawsze szczerze mówi, co jej leży na sercu, dzięki czemu nie ma między nami nieporozumień. http://www.bemowo-stomatolog.pl - I co o tym myślisz, siostrzyczko? - zapytał Mark. - Masz ochotę tam pojechać? - Naturalnie! Może być wesoło - odparła Oriana, po¬chłonięta wybieraniem z koszyka najładniejszego jabłka. - Lysander przestrzega, byśmy nie oczekiwali zbyt wiele. Zajęty sprawami posiadłości, nie będzie mógł zapewnić odpowiednich rozrywek. - Mhm... - Oriana ponownie przyjrzała się kartce. - Pisze także, że nasza obecność będzie dla niego zaszczytem. Oczywiście musimy pojechać. Biedny Lysander! Jakże nudne muszą być interesy! - Ugryzła delikatnie jabłko i zapytała z udaną nonszalancją: - Czy jego sprawy naprawdę tak źle stoją? - Wydaje mi się, że dosyć kiepsko - odparł brat i posłał jej znaczące spojrzenie. - Niewątpliwie będę miała okazję przekonać się osobiście. Powiesz o tym ojcu czy ja mam to zrobić? - Porozmawiaj z nim, Oriano, nie powinien mieć zastrzeżeń. Lady Helena Candover posłuży za przyzwoitkę, poza tym przyjadą Fabianowie. - Zgoda - odparła Oriana. Sir Richard Baverstock był człowiekiem nad wyraz leniwym, a od czasu śmierci żony, czyli od przeszło pięcia lat, nie robił nic, co bezpośrednio nie wiązało się z jego wygodą. Przed trzema laty Oriana musiała sama zorganizo¬wać swój debiut w towarzystwie, niemal siłą zmuszając babkę do poczynienia niezbędnych kroków. Na obronę sir Richarda trzeba powiedzieć, że nie żałował funduszy, aby córka wypadła jak najlepiej. Prawdę mówiąc, był dumny z jej wyglądu i sukcesów towarzyskich i z ochotą wy¬słuchiwał cotygodniowych sprawozdań swojej matki na ten temat. Upewniwszy się co do należytej opieki w Candover Court, nie sprzeciwiał się wyjazdowi, ba, zgodził się nawet, by rodzeństwo pojechało najlepszym powozem. - Polujesz na Storringtona? - mruknął. - Dobrze się zastanów, zanim skoczysz do tej rzeki, moja droga. Słysza-łem, że niezbyt dobrze mu się wiedzie; nie mam zamiaru utrzymywać kosztownego zięcia. Oriana zbyła to milczeniem. Ojciec potrafi być czasami wyjątkowo obcesowy, pomyślała. Poza tym dobrze wiedziała, że zapłaci, ile trzeba, byle tylko wieść spokojne życie. - Wyjeżdżamy w piątek - rzekła na koniec.

- Tak - odparła Alli. - No proszę, jaki świat jest mały! Znałam twoją matkę. Gdy wyszła za mąŜ, chodziłyśmy do tego samego kościoła. A potem wyjechałam z męŜem na parę lat. Po powrocie kupiliśmy kawałek ziemi za miastem, bo rodzina nam się powiększyła. Spojrzała na Alli i potrząsnęła głową ze smutkiem. - Wiem, Ŝe zmarła parę lat temu, bardzo mnie to zmartwiło. Dobrą była Sprawdź - Tak, zatańczmy - odparła. - Więc chodźmy. - Mark pomógł jej zdjąć płaszcz i położył go na pniu drzewa, po czym wyciągnął do niej rękę. Kuchni w Candover Court nie modernizowano od czasu, kiedy powstała. Wiek temu ktoś dobudował tylko ruchomy ruszt w palenisku, ale wciąż wisiała nad nim stara metalowa konstrukcja do zawieszania kotłów i garnków, zaś rożen, i taca do zbierania tłuszczu nadal znajdowały się w tym samym miejscu co przed dwustu laty. Kiedy Clemency skradała się ze świeczką, osłaniając dłonią płomień, widziała przed sobą jedynie żarzące się węgle w palenisku. Nie dostrzegła stojącej obok, zastygłej w bezruchu ciemnej postaci. Podniosła świeczkę i przebiegła ręką po framudze w poszukiwaniu klucza. Dzięki Bogu! Włożyła po cichu klucz do zamka i miała go właśnie przekręcić, gdy ktoś chwycił ją za ramię. Clemency wydała okrzyk przerażenia, lecz natychmiast druga ręka mężczyzny zasłoniła jej usta. W panice upuściła świeczkę i pomieszczenie pogrążyło się w ciemnościach. - A dokąd to się pani wybiera? - Och, milordzie! - Clemency zdała sobie sprawę, że jej serce wali jak oszalałe. - No więc? - Lysander schylił się, puszczając Clemency, podniósł świecę i ponownie ją zapalił. Wyglądał wyjątkowo groźnie. Ciemne oczy patrzyły srogo, a zaciśnięte usta przypominały cienką kreskę. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, przystawiając świeczkę do jej twarzy. - Czy przypadkiem nie na spotkanie z pewnym dżentelmenem? - Co... co ma pan na myśli? - Mnie pani nie oszuka. Panna Baverstock ostrzegła mnie, że ostrzy pani sobie zęby na jej brata. Mark, planując dziś rano wcześniejszy wyjazd z Candover Court, z pewnoś¬cią przekonał śliczną pannę Stoneham, że będzie jej lepiej pod jego opieką. Co takiego pani obiecał? Paryż? Lożę w operze? Clemency słuchała jego przemowy z niedowierzaniem, lecz nagle gniew wziął górę nad wszystkim. - Czy pan naprawdę myśli, że uciekłabym z tym... z taką kreaturą? - wrzasnęła. - Pan chyba postradał zmysły. - Cicho! - Nic na świecie nie skłoniłoby mnie nawet do rozmowy z nim, chyba że zostałabym do tego zmuszona. W moich oczach zasługuje jedynie na pogardę!