jesteśmy bardzo szczęśliwi.

Alexandra uderzyła w parapet, aż zabolała ją ręka. - Nawet nie pytaj. Nie potrafię tego wyjaśnić. - Lex, cieszę się, że tu jesteś. Bardzo mi się przyda twoja pomoc. - Ale? - Ostatnio zawsze było jakieś „ale”. - Muszę teraz myśleć o Akademii... - Rozumiem. - Łzy popłynęły jej po policzkach. Rzeczywiście nie miała teraz gdzie się podziać. - Pozwól mi dokończyć, głuptasie. Jesteśmy instytucją edukacyjną, a nie schroniskiem dla chorych z miłości uciekinierek. Muszę być pewna, że zamierzasz tu zostać. - Nie jestem chora z miłości! - obruszyła się przyjaciółka, wycierając oczy. - Oznajmiłam mu, że wyjeżdżam. Zgodził się, i oto jestem. Emma patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. - Na pewno? Alexandra miała wielką ochotę tupnąć nogą, ale zadowoliła się skrzyżowaniem rąk na piersi. - Oczywiście, że tak. Nie spuszczając z niej ciemnozielonych oczu, dyrektorka otworzyła górną szufladę biurka. - Może się zastanawiasz, dlaczego nie jestem zdziwiona twoim spóźnieniem. - Przesunęła po blacie kopertę w jej stronę. - Dostałam go przedwczoraj. http://www.checinytriathlon.com.pl/media/ które naprawdę potrzebowały towarzystwa. Zatrudnienie się u lady Welkins i jej okropnego męża było pierwszą pomyłką. Praca u lorda Kilcairna mogła okazać się drugą. - To pani sypialnia, panno Gallant - odezwał się za nią kamerdyner. - Pani Delacroix zajmuje zielony pokój w rogu, a panna Delacroix niebieski, przylegający do pani pokoju. Apartament lorda Kilcairna znajduje się w drugim końcu korytarza. Lokaje wnieśli kufer, złożyli jej ukłon i oddalili się. Alexandra skinęła głową swojemu przewodnikowi, wdzięczna, że podał jej nazwiska podopiecznych. - Dziękuję. Czy pani i panna Delacroix są w domu? - Rano zostanie im pani przedstawiona, panno Gallant. Kolacja zostanie pani przyniesiona do pokoju, a śniadanie będzie podane na dole, punktualnie o ósmej. Nazywam się Wimbole, gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała. - Dziękuję, Wimbole. Kamerdyner ukłonił się sztywno i ruszył na dół. Alexandra odprowadziła go

krewniaków. - Nikt nie usłyszy tej opowieści. Nigdy. - Więc nic mi pani nie powie? - Nie. Podniósł się z ławki. - Owszem. Kiedyś pani mi zaufa. - Nigdy panu nie zaufam. Sam pan powiedział, że gdyby nie testament ojca, nigdy nie Sprawdź - To dziwne, bo była tutaj chwilę temu. Okropnie się czuła. Kiedy weszłam, siedziała skulona na podłodze. – Liz zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - Miała straszne bóle. - Bóle, powiadasz? - powtórzyła siostra Josephine. - Biedactwo. - Namawiałam ją, żeby zadzwoniła z sekretariatu po matkę, ale powiedziała, że ma dzisiaj klasówkę, na której musi zostać. Poszła pewnie do klasy. - Rozumiem. - Siostra Marguerita odwróciła się do wyjścia. - Dziękuje ci, Liz. Zajrzymy do klasy. - Zatrzymała się jeszcze w progu. - A ty co? Nie powinnaś być o tej porze w sekretariacie? - Tak, siostro. Wracam tam zaraz. Chciałam jeszcze... umyć ręce. - Zatem do zobaczenia. - Tak jest, siostro. Ledwie siostrzyczki zniknęły za drzwiami, Gloria wychynęła z kabiny i podbiegła do Liz. - Byłaś wspaniała - szepnęła. - Uwierzyły we wszystko, co im powiedziałaś. Liz wyciągnęła przed siebie drżące dłonie. - Biedne, choć zdolne stypendystki mają wiele do stracenia. O Jezu, okropnie się bałam. Byłam pewna, że wszystko się wyda. Gloria uściskała roztrzęsioną dziewczynę.