map? Są jakieś nowe dane, kim ona jest? -zapytał Tom Devlin. Przybył do miasta

- Ale w środku znajduje się mech! - Zgadza się. Proszę uważać na ubranie, panie Fabian, mech jest jeszcze wilgotny. Zamierzamy zebrać trochę kwiatów do naszego zielnika. Giles pragnął powiedzieć jej komplement, bo właśnie przyszło mu do głowy, że przypomina boginię Prozerpinę, jednak nie potrafił ubrać swych myśli w słowa. Stwierdził za to z ulgą, że pan Baverstock poszedł przodem. Wyostrzonym wzrokiem zakochanego młodzieńca Giles obserwował z gnie¬wem natrętne umizgi Marka. I chociaż nie dowierzał jego intencjom - nie potrzebował umoralniających uwag siostry, by dostrzec, że Mark nie ma dobrych zamiarów - to jednocześnie zazdrościł mu swobody i pewności siebie. Zdecydował, że zostanie sługą i rycerzem swej damy. Będzie niezwykle szlachetny i nigdy nie wyjawi swojej miłości, zadowalając się jedynie czuwaniem nad bezpieczeń¬stwem. Naturalnie, pomyślał, odsuwając z melancholią jeżyny, zapadnie przy tym na śmiertelną chorobę (dziewczyna ześliźnie się do potoku, uciekając przed zdradzieckimi objęciami Baverstocka i on, Giles, uratuje ją i umrze). Będzie długo cierpiał na łożu śmierci i odejdzie z tego świata z jej imieniem na spierzchniętych ustach. W tej samej chwili uzmysłowił sobie, że tak naprawdę nie wie, jak ona ma na imię, a panna Stoneham na ustach umierającego nie brzmi tak samo romantycznie, jak „Mary” czy nawet „Cecil”. Sprawca jego nieszczęść szedł tymczasem obok Adeli i starał się nie ziewać, słuchając opowieści o jej pracy dla kościoła. Coraz bardziej żałował przyjazdu do Candover i gdyby nie siostra, już rano kazałby służącemu doręczyć sobie pilny list wzywający do natychmiastowego powrotu. Jednak Oriana miała tu swoją pieczeń do upieczenia, a Mark na swój leniwy sposób był czułym i oddanym bratem. Gdyby ta cholerna dziewczyna, panna Stoneham, okazała się bardziej przystępna, cieszyłby się z pobytu na wsi co najmniej przez miesiąc. Dni pełne podniecających flirtów a noce uwieńczone rozkosznym spełnieniem w jej małym pokoiku sprawiłyby, że czas mijałby im szybko i przyjemnie. Niestety, jest zanadto pruderyjna. Albo wyjątkowo prze¬biegła. Jeśli liczy na złapanie go w sidła, bardzo się myli. Nagle przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Zacznie, flirtować z Arabella. Naturalnie, nie zamierzał uwieść siostry przyjaciela - wtedy rzeczywiście dolałby oliwy do ognia - ani się z nią żenić. Arabella jest ładna i nie tak niedoświad¬czona, jak by się mogło wydawać, a jej zachowanie może przysporzyć wiele kłopotów pannie Stoneham. Jeśli pofigluje nieco z małą, jej śliczna opiekunka już choćby z poczucia obowiązku będzie musiała im wszędzie towarzyszyć. A wów¬czas przyjmie jego zaloty z obawy, że w przeciwnym razie zrobi krzywdę jej podopiecznej. Im więcej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Wszystko wydawało się takie proste. Za sprawą Adeli Oriana stanęła przed poważnym dyle¬matem. Czy Lysander rzeczywiście dążył do - małżeństwa z córką kupca? Z pewnością nie. Słyszała nieraz, jak wypowiadał się z pogardą na temat wyrastających jak grzyby po deszczu fortun parweniuszy, którzy dorobiwszy się majątku starają się wejść do wyższych sfer. Nikt bardziej niż Lysander nie jest świadom znaczenia i pozycji arysto¬kracji! Panna Fabian musiała zostać źle poinformowana. Uspoko¬iło to ją na całą następną minutę, ale potem przypomniała sobie tragiczny stan domu i majątku. Wszędzie widać było ślady zniszczenia. Oriana nie miała w tych sprawach doświadczenia, ale nawet laik potrafiłby zauważyć, że brakuje funduszy na podstawowe naprawy. Następnie przy¬szło jej do głowy, że Lysander jest markizem zaledwie od kilku miesięcy, więc nie miał czasu na uporządkowanie wielu spraw. Mimo wszystko martwiła się. Mijały już trzy lata, jak została wprowadzona do towarzystwa, i czuła, że najwyższy czas na zamążpójście. Nigdy nie narzekała na brak wiel¬bicieli, lecz poważnych kandydatów do małżeństwa było raczej niewielu. Większość dżentelmenów wolała pozostać przy mało zobowiązującej admiracji i słowach zachwytu. Orianie to nie wystarczało. Postanowiła wyjść dobrze za mąż. Posag upoważniał ją co najmniej do tytułu baronowej i panna Baverstock nie widziała powodu, dlaczego miałaby na tym poprzestać. Zubożały markiz jest lepszy niż żaden, poza tym uważała Lysandra za całkiem pociągającego mężczyznę. Przy okazji utrze nosa tej bezczelnej pannie Stoneham. Przeklęta kokietka o anielskim wyglądzie, któremu nie oprze się wielu mężczyzn - o ile, rzecz jasna, brak im smaku i gustują w lalkach o jasnych włosach i niebieskich oczach. Poprzedniego wieczora miała miejsce jakaś awantura i cho¬ciaż Mark nie chciał powiedzieć, o co poszło, Oriana podejrzewała, iż panna Stoneham stara się podstępem złapać męża. Fakt, że sama zamierzała zrobić dokładnie to samo, nie miał tu nic do rzeczy. Panna Stoneham powinna się cieszyć z pozycji, którą przyniósł jej los, zaś obowiązkiem panny Baverstock jest zapewnić sobie jak najlepszą przy¬szłość. Problem z guwernantkami polega na tym, myślała, że roszczą sobie pretensje do praw należnych szlachetnie urodzonym. Ładna pokojówka nie może zagrozić nikomu, ale guwernantka to już co innego. Mimo wszystko jest coś w tej pannie Stoneham, co nie pasuje do jej rzekomego pochodzenia. Zwykła uprzejmość wymaga, by ostrzec przed tym markiza. Oriana wybrała więc swoją najładniejszą suknię z muślinu, koloru pierwiosnków, z delikatnymi haftami kwiatów, która podkreślała jej czarne loki. Na głowę włożyła słomiany kapelusz z żółtą wstążką, trochę cygański w stylu, i ruszyła na podbój markiza. Jak się spodziewała, Lysander dotrzymał jej kroku i szli tak razem na czele małej grupy. Gdy wchodzili do lasu, orszak rozciągnął się i Oriana, zerknąwszy przez ramię, uznała, iż może prowadzić rozmowę bez obawy, że zostaną podsłuchani. Po wymianie banalnych uwag na temat wspaniałej pogody, lasu i kwiatów Oriana stwierdziła: - To bardzo miłe z twojej strony, Lysandrze, że pozwoliłeś pannie Stoneham wziąć udział w pikniku. - Opiekuje się dziewczętami - odparł krótko markiz. W tej samej chwili Arabella wydała z siebie okrzyk zupełnie niestosowny dla damy, po którym nastąpiła łagodna nagana ze strony Clemency. - Jestem pewna, że bardzo się stara. - Oriana ścięła Parasolką pokrzywę. http://www.cyklinowanie.edu.pl - Nie - pokręcił głową. - Nigdy cię nie okłamałem, Liz. Nigdy. - Mnie nie. Okłamywałeś samego siebie. - Otarła łzy kantem dłoni. - Nie chcę dłużej z tobą rozmawiać. Nie chcę cię widzieć. I nigdy nie wybaczę tego... co mnie spotkało. Ani tobie, ani jej. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI W ostatnim dniu życia Lily zmieniła testament. Jak na ironię, River Road House zapisała Glorii, zaś resztę majątku pozostawiła Santosowi. Dla niego był to cios - nie dlatego, by uważał, że zasłużył sobie na ten dom. On ten dom kochał. Myślał o nim jak o swoim domu. Wpatrywał się ze zdumieniem w adwokata, choć wiedział, że dobrze usłyszał. Mimo to nie wierzył własnym uszom. River Road House należy teraz do Glorii. Nie będzie już mógł tam przyjeżdżać w poszukiwaniu spokoju. Popatrzył na Glorię. Była zaskoczona nie mniej niż on. W pewnym sensie nawet przytłoczona nieoczekiwaną schedą. Poczuła na sobie jego wzrok, podniosła głowę i posłała mu przepraszające spojrzenie. Nie potrzebował jej współczucia. Już i tak się przed nią odsłonił w dniu pogrzebu, kiedy poszli razem do łóżka. Od tamtego czasu pragnął jej jeszcze bardziej. Pragnął beznadziejnie i nic nie mógł z tym zrobić. Gloria St. Germain była poza jego zasięgiem. Dwadzieścia minut później opuścili elegancką kancelarię adwokacką w centrum miasta i ruszyli do wind. - Gratuluję - mruknął Santos. - Dziękuję. - Gloria splotła palce nerwowym gestem. - Nie spodziewałam się tego. Ty chyba też. Przykro mi.

- Którą mi podrzucono. Jackson uniósł w górę ręce. - Ja o tym wiem i ty o tym wiesz... - Musimy o tym przekonać wydział wewnętrzny - wtrąciła Gloria. - Przede wszystkim musimy dowiedzieć się, dlaczego tak się stało - dodał Jackson. - Santos, myśl. Już nie pracujesz w Dzielnicy. Nie stanowisz dla Robichaux zagrożenia. W tym mieście jest wystarczająco dużo zabójstw, żebyś nie miał czasu na nic innego. Wystawiając cię, sporo ryzykował. - Kasa. Takiego typa interesuje wyłącznie kasa. Ktoś mu zapłacił, żeby to zrobił. - Santos zmrużył oczy. - Ale kto? - Pytanie dnia, przyjacielu. Sprawdź - Pani znieważona? - zdumiał się markiz. - A co ze zniewagami, na które naraziła mnie pani ucieczka? Pani matka wpadła w histerię, a mnie z ciotką pozostał tylko tępi list! - Lysander wskazał z niesmakiem pogniecioną kartkę. Nie zapomniał upokorzenia, jakiego doznał tamtego popołu¬dnia. Nie zamierzał też pozwolić pannie Hastings, by wymazała to z pamięci. - I co mam teraz powiedzieć lady Helenie? - dodał z sarkazmem. - Że panna Hastings-Whinborough, która już raz ją obraziła, teraz śmieje się za jej plecami? - Pan wszystko przekręca! - krzyknęła Clemency z rozpaczą. - Nie pozwala mi pan niczego wyjaśnić, zniekształca pan każde słowo. Nie mogę tu dłużej zostać! - Po policzkach spływały jej łzy, gdy wypowiadała te słowa. Z trudem dławiąc szloch, odwróciła się i wybiegła z gabinetu. Lysander z pustką w sercu kontemplował swoje wątpliwe zwycięstwo. Przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, a potem usiadł ciężko przy biurku i zakrył dłońmi twarz. 10 Clemency miotała się po pokoju, starając się spakować. Wyciągnęła spod łóżka kufer i otworzyła go, jednak nie była w stanie zrobić nic więcej. Nie potrafiła logicznie myśleć, nic już nie miało sensu. Stała tak, z parą butów w dłoni, i nie wiedziała, co dalej. Już po wszystkim. Markiz wie, kim jest, i nigdy tego nie wybaczy. Nawet nie pozwolił się jej wytłumaczyć. Na co liczyła, decydując się na ten podstęp? Teraz nie pozostało nic innego, jak odejść stąd ze wstydem. Gdy prawda wyjdzie na jaw, lady Helena będzie zaszokowana, a może nawet poczuje się obrażona, Arabella zmartwi się, cały zaś respekt i przywiązanie, jakie udało się jej zdobyć w tym domu, zostaną utracone. Nagle przyszłość stała się dla Clemency nic nie znaczącą pustką; upuściła buty na podłogę i usiadła na łóżku, wpatrując się bez celu przed siebie. Po policzkach spływały jej łzy i nie usłyszała nawet pukania do drzwi. Do pokoju wpadła Arabella z pytaniem, czy Clemency nie ma ochoty na spacer. Diana poszła gdzieś z matką i dziew¬czyna pragnęła czyjegoś towarzystwa. Zatrzymała się w drzwiach z przerażeniem, gdy zobaczyła otwarty kufer, ubranie porozwieszane na oparciu krzesła, a na koniec rozpacz w oczach Clemency. - Panno Stoneham! Chyba nas pani nie opuszcza? - za¬wołała. Clemency spojrzała na dziewczynę i chciała coś powie¬dzieć, lecz ani jedno słowo nie przeszło jej przez gardło. Machnęła ręką w geście bezsilnej rezygnacji. - To Zander! - stwierdziła Arabella bez wahania. - Po¬mówię z nim! - Nie, proszę poczekać! - krzyknęła Clemency. Arabella odwróciła głowę. - Nie rozumiesz, to poważna sprawa. Dziewczyna weszła z powrotem do pokoju i usiadła obok Clemency.