Lydia była zatroskana i próbowała zachęcić ją do jedzenia, mimo że Shelby nie mogła nic przełknąć. Ojciec

starości drewno było upstrzone śladami po gaszonych papierosach. Przesuwała opuszki palców po wyrytym sercu - 13 po tylu latach wciąż tu było. Boże, zupełnie zwariowała na jego punkcie. Była wtedy licealistką, a on starszy od niej wrócił do domu po krótkim epizodzie w wojsku. To nie była najmądrzejsza decyzja w twoim życiu, przypominała sobie i wyprostowała się, otrzepując ręce. Nie zamierzała snuć głupich wspomnień, zwłaszcza że czas naglił. Każdy mijający dzień oznaczał, że przez kolejne dwadzieścia cztery godziny nie będzie mogła się spotkać ze swoją córką. Zacisnęła zęby, przeszła na drugą stronę ulicy do jedynej w tej okolicy budki telefonicznej i zaczęła kartkować mocno sfatygowaną książkę telefoniczną z nadzieją, że na liście lekarzy znajdzie nazwisko doktora Neda Pritcharta. Niestety. Wodziła palcami po kolumnach nazwisk, łudząc się, że może przypomni sobie jakiegoś wspólnika albo podwładnego, albo kogoś powiązanego z Pritchartem, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Wiatr przybrał na sile, jego gorący podmuch przesuwał papierzyska i zeschnięte liście i rozrzucał je po ulicy. Zza drzwi wychynął szary, cętkowany kot, po czym schował się w cieniu za prażącym się w słońcu chevroletem, który wyglądał tak, jakby stał zaparkowany w tym miejscu od dwudziestu lat. Powolny rytm życia w Bad Luck bardzo kontrastował ze zgiełkiem Seattle, gdzie przechodnie, rowery, samochody osobowe, ciężarówki i autobusy tarasowały strome ulice prowadzące do nabrzeża. Nad tłumami turystów krążyły rozwrzeszczane mewy, portowe foki zagrażały ławicom łososi, a po wzburzonych szarych wodach Cieśniny Pugeta płynęły wielkie promy i łodzie, w których żagle dął silny północny wiatr. To miasto http://www.cyklinowanie.edu.pl/media/ Donald klasnał w dłonie i opuscił je miedzy kolana. Na lewej rece nosił złota obraczke, dumnie pokazujac swiatu, ¿e jest me¿czyzna ¿onatym. Na prawej miał sygnet i na małym palcu, pierscionek, ze sporym brylantem. - Cherise i ja uwa¿amy, ¿e to dobry moment, by rodzina znowu sie zjednoczyła, by puscic urazy w niepamiec i zaczac patrzec w przyszłosc. By podac dłon Bogu i pójsc za Nim, dziekujac Mu za wszystkie błogosławienstwa, jakie nam zesłał. - Usmiech Donalda był pełen szlachetnego spokoju i fałszywy jak wszyscy diabli. Cherise wyciagneła reke i ujeła dłon Marli. - Wiesz, ¿e zawsze byłysmy sobie bliskie. Uwa¿ałam cie bardziej za siostre ni¿ za kuzynke czy szwagierke. I wiem, ¿e

Pies le¿ał na plecionym dywaniku przy łó¿ku z łbem na przednich łapach, obserwujac ka¿dy ruch swojego pana. - Wróce niedługo - mówił Nick, jakby pies mógł go rozumiec. - Wkrótce. - Znalazł pare d¿insów i doło¿ył je do tłumoka. - Ole zajmie sie toba. Spodoba ci sie to, zobaczysz. On ma Sprawdź nikogo nie było. Ten głos nale¿ał do złego snu, którego ju¿ nie pamietasz. Kilka głebokich oddechów, o tak. Wez sie w garsc, na litosc boska. Rozdra¿niona wyszła na pusty, pogra¿ony w półmroku korytarz. Właczyła swiatło i rozejrzała sie wokół. Staneła przy poreczy schodów i wyte¿yła słuch. Na tle cichej muzyki dobiegajacej, jak zwykle, z głosników słychac było chwilami tylko rozmowe - wysoki głos Eugenii i ni¿szy, głebszy głos Nicka. Co za ulga. Marla omal nie usiadła na podłodze. Wszystko było takie jak zwykle. Nie słyszała ¿adnych kroków 213 na schodach ani czyjegos przyspieszonego oddechu, ani szczekania Coco, zaniepokojonej obecnoscia intruza.