- Dobranoc - powiedział. - Dobranoc. - Wszystko będzie dobrze. - Oczywiście. Zapadła cisza. Mark nadal nie wychodził z pokoju, tylko wpatrywał się w Tammy tak dziwnym wzrokiem, że aż za¬częła się rumienić. Spuściła oczy. Bezpieczniej było patrzeć na swoje bose stopy i wystrzępione nogawki dżinsów. Mil¬czenie zdawało się ciągnąć w nieskończoność. A nawet jeszcze dłużej. I nagle Mark zaklął, nieoczekiwanie znalazł się z po¬wrotem przy niej, chwycił ją mocno za ramiona i pocałował. Pewnie po to, by przypieczętować układ, tłumaczyła so¬bie w duchu Tammy. Tak, na pewno po to. Dlaczego w takim razie ten pocałunek wywarł na niej tak wstrząsające wrażenie i dlaczego trwał tak długo? Mark nie domagał się odpowiedzi, niczego nie oczekiwał, ale jed-nocześnie nie zamierzał zrażać się brakiem reakcji. Mocniej zacisnął dłonie na ramionach Tammy, przyciągnął ją blisko, bardzo blisko do siebie i pocałował jeszcze raz, o wiele na-miętniej... Zesztywniała, choć jej ciało ze wszystkich sił pragnęło poddać się pieszczocie. To jednak tylko pogorszyłoby spra¬wę! Jej sytuacja życiowa i bez tego skomplikowała się wy-starczająco. Romans z tym mężczyzną był naprawdę ostat¬nią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała. A przecież zmysły miały na ten temat zupełnie inne zda¬nie. One właśnie tego potrzebowały, pragnęły, domagały się. Jak łatwo byłoby rozchylić usta, otoczyć rękami muskularne barki, poszukać pociechy i zapomnienia, zatopić się w jego bliskości, w jego ciele, którego dotyk zdradzał wyraźnie, że Mark odczuwa to samo, co ona... Wciąż jeszcze zwyciężała w niej siła woli, ale pokusa atakowała coraz mocniej, nadwątlając wszelkie postanowie¬nia. Na szczęście Mark podniósł głowę. Na widok jej błęd-nego spojrzenia zaklął ponownie. - Nie powinienem był tego robić. Dopiero co dowie¬działaś się o śmierci siostry, o istnieniu Henry'ego i pod¬jęłaś decyzję o wyjeździe z kraju. Za dużo jak na jeden dzień. Ale wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Zaopiekuję się tobą. Powiedział to tak czule, że Tammy niemal zupełnie się rozkleiła. Temu było jeszcze trudniej się oprzeć niż namięt¬ności. Oczy jej się zaszkliły. Po policzku spłynęła łza, którą Mark otarł z niewypowiedzianą delikatnością. - Wybacz. Potrzebujesz czasu, by dojść do siebie, a ja ci na to nie pozwalam. Za bardzo się spieszę. Mówił o pocałunku czy o wyjeździe? Na pewno o tym drugim. Pocałunek nie miał tu nic do rzeczy. Czy aby na pewno? Znowu nie wiedziała, co myśleć. Dotyk palców Marka na jej twarzy kompletnie wytrącił ją z równowagi. Nie przy¬wykła do czułości. http://www.dentystawroclaw.net.pl Mały Książę domyślił się. - Co więc powiedziałby mi Pilot? - spytał szybko. Róża na moment stuliła płatki (jak to zwykle czyniła, kiedy zagłębiała się w sobie), a po chwili odrzekła: - Pilot uważa, że najpiękniejsze w życiu jest Nieznane i że najbardziej tęskni się za Nieznanym... - A Lis? - dopytywał się Mały Książę. Róża znowu na małą chwilę stuliła płatki. - Lisa spytałam akurat w chwili, kiedy skradał się do kurnika. W pośpiechu odparł, że ważne są tylko te chwile, na które się czeka... - A co sądzi Pijak i Badacz Łańcuchów? - Mały Książę chciał poznać zdanie kolejnych przyjaciół. - Pijak nie odpowiedział mi wprost - odrzekła Róża - ale prosił, by ci powiedzieć, że oceniając lub przywiązując się do kogoś masz pomyśleć, co byłby ten ktoś wart, gdyby nie stanowisko, jakie zajmuje. Zaś Badacz Łańcuchów uważa, że życie to ciągłe pragnienia. Im mniej ich w nas jest, tym mniej w nas życia... - Czy jeśli wybierzemy się w Nieznany Czas, będziemy w nim tacy sami jak teraz?
- Nie rozumiem - odparł Mały Książę. On naprawdę nie był pewien, czy rozumie Różę. Przeczuwał jednak, że Róża chce mu przekazać coś wyjątkowo ważnego. - Nie zauważyłeś, że im dłużej jesteśmy razem, to nie tylko jesteśmy sobie bliżsi, ale też każde z nas, dzięki drugiemu, lepiej rozumie samego siebie? Mały Książę milczał przez chwilę i rozmyślał. - Masz rację - zgodził się po zastanowieniu. - Dzięki tobie rzeczywiście wiem więcej o sobie samym. I tym bardziej Sprawdź Kogo próbował oszukiwać? Czuł, że i takie rozwiązanie było nieudolną próbą ucieczki przed uczuciami, które to dziecko budziło w jego sercu, a których wcale sobie nie życzył. Henry pacnął go biszkopcikiem w nos. - Dzięki, stary - mruknął. - Sam widzisz, że musisz spędzać więcej czasu z ciocią Tammy. Ona nauczy cię ładnie jeść. Jego myśli znów pobiegły do niej. Co ona powiedziała? Że zakochała się w nim? Musiało się jej coś przywidzieć... A jeśli nawet naprawdę tak było, to będzie musiała się od-kochać. Trudno. Henry upuścił biszkopcik na dywan i rozpłakał się. Mark gorączkowo zaczął go uspokajać. - Już dobrze, zaraz damy ci drugi, zobacz tu jest bisz¬kopcik, no masz. - Otarł chłopczykowi buzię i uśmiechnął się z lekkim zawstydzeniem. - No dobra, przyznaję się. Ja¬ koś tak mi zapadłeś w serce. Ale nie mów nikomu, co? Jutro odwiozę cię do cioci i... I niech tak już zostanie. Nie mogę się ciągle z nią spotykać. Muszę się trzymać na dystans, rozumiesz? Nie miał pojęcia, że jego pragnienie utrzymania dystansu spełni się szybciej, niż przypuszczał. Zaledwie pół godziny później Tammy weszła na pokład samolotu lecącego do Au¬stralii. - Wyjechała? O czym ty mówisz? - Wczoraj po dwudziestej miała samolot. – Dominik spojrzał na zegarek. - Jest już z powrotem w Sydney. Mark czuł się kompletnie ogłuszony. Była prawie siódma wieczorem, właśnie przywiózł do zamku Henry'ego, abso¬lutnie przekonany, że na tym koniec bezsensownego prze¬rzucania się dzieckiem. Ponieważ miał to być jego ostatni dzień z Henrym, odłożył na bok wszystkie inne sprawy i poświęcił się wyłącznie bratankowi. Nie miał pojęcia, jak wspaniale można spędzić czas z takim malcem! Owszem, było to męczące, ale jednocześnie dawało tyle radości i energii, że... że warto było.