i rozwiązać. Ale był też myśliwym. Rainie znała go również z tej strony. Kiedy tamtego wieczoru ostatni raz byli razem, dotykała blizn na jego piersi. - Wiem, co się stało ostatniej nocy życia mojej córki - odparł Quincy. - Ale chcę, żebyś to dla mnie sprawdziła. Jestem gotów zapłacić ci za to. Bierzesz tę robotę czy nie? - Ależ na Boga! - Rainie poderwała się z krzesła. Kilka razy przema¬ szerowała przez pokój, żeby mógł zobaczyć, jaka jest wściekła w końcu powiedziała z goryczą. - Wiesz, że ci pomogę i że nie wezmę od ciebie pieniędzy. - To jest zwyczajna robota, Rainie. Przypadek jest prosty, a ty niczego nie jesteś mi winna. - Gówno prawda! Rzucasz mi kolejny okruch i oboje dobrze o tym wiemy. Jesteś agentem FBI. Masz dostęp do laboratorium kryminalistycznego. Masz sto razy więcej kontaktów niż ja. - Wszyscy oni chcieliby wiedzieć, dlaczego wciąż zadaję pytania. I wszyscy będą grzebać w życiu mojej rodziny i osądzać mój stan ducha, nawet jeśli są zbyt delikatni, by oskarżać mnie o negację. - Powiedziałam tylko... - Wiem, że to stadium negacji! Ale jestem jej ojcem! Jasne, że jestem w stadium negacji, ale podobnie jak ty jestem jednocześnie dobrym detektywem. http://www.deska-elewacyjna.info.pl - Powiedz to Mary Olsen. - Cholera! Ja jestem tu najważniejszy! - Więc to udowodnij. Powiedz coś, czego nie wiemy. Zaskocz mnie czymś! | Albert znieruchomiał. Wyprostował się. Znowu patrzył na zegar, ale tym razem próbował to ukryć. - Hej, Quincy - powiedział. - Mam coś interesującego. Mandy nie była pierwszym celem. Mandy nie zrezygnowała ze swojej rodziny. Zrobiła to Kimberly. - Co? - Która to godzina? Szesnasta piętnaście! Może zadzwonisz do córki do hotelu? Quincy, upomnij Kimberly, która znajduje się dokładnie tam, gdzie przewidział Everett. Albo zaczekaj! Przykro mi, nie zdołasz dodzwonić się
drania. – Nie wiem. Bóg mi świadkiem, nie wiem. Wzrok Rainie padł na lustro umieszczone nad podwójną umywalką. Duży czerwony napis głosił: ZA MAŁO, ZA PÓŹNO. Tuż obok zwisał, przyklejony do szklanej tafli, kosmyk włosów. Długich, czarnych, lekko falujących. Rainie nie potrzebowało raportu z laboratorium, żeby zgadnąć, do kogo należały. Sprawdź ku szyi, zaczęła obracać guzik atłasowej bluzki. - Ja nie... Oczywiście, nie! Przecież... to głupota! Bajka. Głupi przesąd. 51 Tristan przytaknął z zadowoleniem. Wydawało się, że chce iść dalej, i właśnie wtedy Bethie powiedziała coś, co zaprzeczyło jej wcześniejszym słowom. - Chyba nie czujesz się... jakoś inaczej? - Słucham? - Wpadliśmy na siebie całkiem przypadkowo - ciągnęła pośpiesznie - a ty od razu wiedziałeś, kim jestem, chociaż wcześniej widziałeś mnie tylko jeden raz. Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Bóg mi świadkiem, kiedy chodzę na przyjęcia, muszę zobaczyć kogoś trzy-cztery razy, żeby zacząć kojarzyć imię z twarzą.