- W porządku. - Rick uśmiechnął się szeroko. - Wyglądasz na mocno sfatygowanego. Chcesz, to się zdrzemnij, nie musisz mnie bawić rozmową. Ja nie zasypiam za kierownicą.

Bryce miał podobne wrażenie. Ciągnęło go do niej zupełnie tak samo jak w Hongkongu. Była tak blisko, a jednak nie powinien jej dotykać. Nim wyciągnął ręce, odwróciła się i wyszła z pokoju. Oparł się o drzwi i patrzył za nią. Po chwili ruszył do swojego gabinetu i spędził tam resztę dnia. Zajęty pracą, nie słyszał żadnych dźwięków, które dobiegałyby z innych części domu. Gdy spojrzał na zegarek, zorientował się, że upłynęło dużo czasu, odkąd nie widział Karoliny ani jej opiekunki. Jak mógł być tak nieostrożny? Nie znał tej kobiety, a powierzył jej dziecko na tyle godzin. Przerażony wybiegł z gabinetu i rozejrzał się po korytarzu. Przez głowę przebiegały mu różne myśli. - Klaro! - zawołał. - Tu jestem - odpowiedziała. - Gdzie? - W kuchni. Biegiem dopadł kuchennych drzwi i zamarł. Karolina siedziała na swoim krzesełku, wpychając płatki do buzi. Klara stała przy kuchni i wyglądała niezwykle ponętnie. Przebrała się w bawełnianą bluzeczkę i króciutkie szorty. Poruszała się z gracją, sprawdzając coś w piecyku i nastawiając zegar kuchenki mikrofalowej. Od czasu do czasu spoglądała na dziecko. Zachowywała się tak, jakby nie było go w pobliżu. Bryce zastanowił się, od jak dawna nie miał kobiety. Upłynął niemal rok, odkąd ożenił się z Dianą. Podczas ślubu ona była w drugim miesiącu ciąży, a kiedy okazało się, że to trudna ciąża, przestali ze sobą sypiać. Potem w ogóle nie interesował się kobietami. Tak było do tej pory. Ale i Klary nie powinien brać pod uwagę. To zły pomysł. Pokręcił głową i zbliżył się do córeczki, - Dobrze spałaś, księżniczko? - zapytał. Dziecko wyciągnęło do niego rączkę i podało trochę płatków. Spróbował. - Odważny jesteś - zauważyła. - Jeść z takiej brudnej łapki. - Wszystko bym dla niej zrobił. - Bryce pocałował dziewczynkę. - Wiem. Zastanawiasz się, czy nadaję się na jej nianię, prawda? - Nic takiego nie powiedziałem. - Ale pomyślałeś. - Rzeczywiście, jednak... - No dalej, nie krępuj się. Od początku mieliśmy być wobec siebie szczerzy. Nie zamierzał przyznawać się, iż podejrzewa, że Klara coś przed nim ukrywa. Zamiast tego rzekł: - Lepiej włóż na siebie coś więcej. - Daj spokój! Byłam z dzieckiem na dworze. Jest bardzo gorąco. - Mimo to... - zaczął, wskazując na jej szorty. - Powinnaś zostawić trochę miejsca dla mojej wyobraźni. http://www.diagnosta.com.pl Gloria pokręciła głową z nieznacznym uśmiechem na ustach. - Ujmijmy to tak: poprzednia ofiara została znaleziona na stopniach Katedry św. Ludwika. Byłam tam na mszy w ostatnią niedzielę i mogę was zapewnić, że czułam się absolutnie bezpieczna. Wygląda na to, że morderca wybiera najlepsze adresy w Nowym Orleanie. Zobaczyła, że na miejsce dotarł już rzecznik prasowy hotelu i zmierza właśnie w jej stronę. Uśmiechnęła się do reporterów. - Proszę wybaczyć, czekają na mnie w środku, ale jest tutaj Gordon Mackenzie, nasz rzecznik. Chętnie opowie państwu o naszym systemie ochrony i odpowie na wszystkie pytania. Wyjaśniwszy Gordonowi w kilku słowach, ile już przeciekło do prasy, Gloria wróciła do hotelu, by ratować Vincenta. Jak się okazało - w samą porę. Stał między dwoma mundurowymi z niepewną miną i jeszcze moment, a uległby naleganiom policjantów. - W czym mogę pomóc, panowie? - Wyciągnęła dłoń na powitanie. - Gloria St. Germaine, właścicielka Hotelu St. Charles. Tak jak podejrzewała, chodziło o przesłuchanie gości. Uśmiechnęła się ujmująco i odparła: - Proszę wybaczyć, ale to niemożliwe. Mężczyźni wymienili spojrzenia. - Mamy rozkaz, proszę pani. - Ach tak? - Ponownie posłała im rozkoszny uśmiech. - Rozmawiałam ze swoim prawnikiem. Nie macie prawa wykonywać w hotelu żadnych czynności dochodzeniowych bez mojego pozwolenia bądź nakazu prokuratury. Ja pozwolenia nie dam, a nakaz chętnie obejrzę. A teraz słucham, kto jest odpowiedzialny za to zamieszanie? - Detektyw Santos - bąknął młodszy z policjantów. Na dźwięk tego imienia Gloria odruchowo zacisnęła dłonie.

— Co masz zamiar zrobić? — zapytała Mary Fields Usta miała ściągnięte i blade. — Zostańcie w domu. — Tom chwycił płaszcz i narzu- cił go na siebie. Z półki na dnie szafy wyszarpnął czapkę i zamaszystym krokiem ruszył w kierunku drzwi fronto- Sprawdź Zirytowany, zawiedziony, przeczesał włosy palcami. Irytację mógł zrozumieć, ale skąd poczucie zawodu? - Nie chodzi tylko o ciebie, ale o takie jak ty, w ogóle. - Takie jak ja? - powtórzyła smutnym głosem. - Bogate i zepsute? - Owszem - przytaknął bez wahania. - Bogate, zepsute, rozpieszczone. Nie masz pojęcia o życiu, o prawdziwym życiu. Nie widziałaś nigdy brudu, nie wiesz, co to cierpienie. Skakano wokół ciebie, podsuwano ci wszystko pod nos. Bawisz się w te swoje bunty, bo tak naprawdę nie obchodził cię nigdy nikt poza tobą. Dotknął ją do żywego, przebił skorupę zadziorności i pewności siebie. Wcale go to jednak nie cieszyło. - Skąd wiesz? - zapytała cicho. - Skąd wiesz, co czuję? - Spójrz na siebie! Co tu jest do odgadywania? Chodzisz do jakiejś wypindrzonej prywatnej szkoły. Założę się, że starzy zapisali cię tam, ledwie się urodziłaś. Czesne wynosi pewnie więcej niż roczny dochód normalnego człowieka. Mieszkasz w Garden District. W starym domu, który opisują w przewodnikach po Nowym Orleanie. Macie dwoje, troje służących, a tacy jak ja wpuszczani są kuchennymi drzwiami. Tatuś jeździ rollsem, matka ma brylanty i przynajmniej dwa futra. Tym razem role się odwróciły. To Gloria chciała odejść, a Santos chwycił ją za rękę. Przytrzymał i zmusił, żeby spojrzała mu w prosto oczy. -„St. Charles któregoś dnia będzie mój” - tak oznajmiłaś, ledwie mnie poznałaś. Czy masz pojęcie, co to znaczy? Nie, jesteś tak ograniczona, że nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak żyjesz. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, księżniczko. Broda jej drżała, łzy napłynęły do oczu, ale Gloria nie rozpłakała się nawet teraz. Chciał, żeby zaczęła beczeć, żeby okazała się słaba, żeby w pełni potwierdziła jego oskarżenia. Byłoby mu znacznie łatwiej. - To ty masz uprzedzenia - powiedziała cicho. – Ty sądzisz ludzi według tego, co mają. Nie ja. - Widać mam podstawy. Wyprostowała się.