zmarszczonym czołem, wyglądała trochę jak dziecko

- Jak myślisz, Len wróci? - żałośnie zapytałam. - Jestem pewny. I wewnętrzny głos podpowiada mi, że te kreatury też tak prosto od nas nie odczepią się. Orsana, siedząc na mchu, zacięcie ocierała brudny sztylet. - Znachorzy linka! - przedrzeźniała go. -- Dobre, sławne wilki! Wolha, ty z pewnością, żartowałaś, kiedy powiedziałaś, że u wampirów jest niejaki szósty zmysł, za pomocą którego oni rozpoznają wszystkich żywe istoty? - No dobrze, pomyliłem się! Kajam się i pełzam u twoich stóp! Jesteś zadowolona? - odburknął Rolar. -- Trzeba wynosić się stąd. Szybko łożniacy zrozumieją, że, pognawszy za ofiarą na gapę, zostawili trzy pierwsze. - Bez koni daleko nie pójdziemy - zaniepokojona zauważyła Orsana. - Lepiej podejść kawałek niż zostać w tym miejscu - uwaga Rolara była nie pozbawiona sensu. Najemniczka włożyła sztylet w pochwę i zerwała się na równe nogi. Podchwyciłam torbę i poszłam za przyjaciółmi. Ku naszej ogromnej uldze, las wkrótce się skończył. Nad polem migotały rzadkie gwiazdy, księżyca nie było widać. Okazało się, wilki złapały nas w jakiejś setce kroków od skraju lasu, dniem my dawno byśmy go zauważyli zarysował się przebłysk. Rolar gwizdną na dwóch palcach, przeleciało echo nad śpiącą równiną, i nie zdążyło się zgubić wśród łagodnie położonych pagórków, jak zmieniło się narastającym tupotem. Na przodzie biegł Karasik, bok w bok z nim - Wianek i kilka kroków dalej - Smółka. Byłam gotowa pocałować ją w czarną szkodliwą mordę, lecz odłożyłam czułości na potem i szybciej wskoczyłam do siodła. Bardzo w porę. Tylko wyszperałam drugie strzemię i wyprostowałam się, jak kobyła pisnęła, stanęła dęba i bez popędzania rzuciła się naprzód. Cudem utrzymawszy się w siodle, obejrzałam się i nieomal spadłam z własnej winy - od podnóża lasu szybko rozpełzał się czarno szary cień. Przejęcie zawodząc, wilki zbudowały szerokie półkole, jak konie wyścigowe podczas obławy i rzucili się w ślad za nami. Oni niezbyt się rwali do roboty, i wkrótce pojęłam, dlaczego - na przodzie zabłyszczała rzeka. Mnie dogonili Rolar z Orsaną. -- niezupełnie słusznie, konie ich poniosły i instynktownie przybliżyły się do Smółki. - Zaprzestali oblężenia, nie zostawiwszy nawet pary wartowników! - Najemniczka niebezpiecznie zwiesiła się w lewo. -- Widocznie, rozważali jak Rolar co do koni - w polu między rzeką i lasem my nie będziemy mogli wykonać żadnego ruchu. - Co to jest za trakt bez mostu?! - rzuciłam się na boga winnego wampira. -- Wy co, towary z brzegu na brzeg przerzucacie z katapulty? A kupcy z rozbiegu po wodzie biegną? - Dlaczego? Most jest tylko w nocy. Przy nim zazwyczaj dyżuruje stróż, za symboliczną opłatą... - Gdzie?! - przerwałam, zdecydowana oddać wszystko do ostatniej nitki stróżowi , byle jak najszybciej wynieść się z tego brzegu. - Powinien być na przodzie, na trakcie- zmieszanie odezwał się wampir. Droga, dotychczas prowadząca pod górkę, dała nurka w dół, i Krogania otworzyła się przed nami w całej wspaniałości stromych brzegów i potężnego łożyska, dwa razy szerszego od Pieszczoty. Most i naprawdę był. Jego zniszczony szkielet bardzo malowniczo dymił się pod księżycem, przypominając szkielet gigantycznego smoka. Lecz osadzać koni nie pomyśleliśmy - wilczy krąg otoczył brzeg i teraz zaciskał się, odciąwszy drogę powrotu. - Jeżeli spróbujesz dać nurka, już nie wynurzysz się - mrocznie obiecałam Smółce, mając nadzieję, że budowniczym starczyło rozumu nie stawiać most w samym szerokim i najgłębszym miejscu. Skok z wysokiego brzegu w nieznaną rzekę i bez tego zostawia masę niezapomnianych wrażeń, a kiedy wwalasz się tam konno na koniu, twoje uczucia można wyrazić tylko słowem: “Imruk (Przypomnienie autora: Bardzo nieprzyzwoite trolle przekleństwo. Często wykorzystuje się je ze słowem “pełny”)!!!” Opowiadając o podobnych momentach, który przeżyłam oni przeszczęśliwi wkręcą, że “całe życie przeszło mi przed oczami”, lecz ledwie zdążyłam dotrzeć do siedmiu lat, kiedy pojęłam, że jeszcze nie długo po będę na tym świecie – jako głucha, ślepa i z okropnym świerzbem w nosie. Pokręciwszy głową i mrużąc oczy, ja mniej więcej doszłam do siebie. Szybko obejrzałam się. Smółka szybko, celowo płynęła naprzód, rozgarniając wodę nie gorzej od kaczki. Konie wyraźnie opóźniały się. Zobaczyć, czy są na nich jeźdźcy, nie udało mi się. Kobyła już dotykała kopytami dna, kiedy wilki nareszcie zdecydowały przyłączyć się do zawodów pływackich. Prawda, skakać z rozbiegu nie zaczęli, a ostrożnie zeszli po brzegu. http://www.dietaizdrowie.net.pl/media/ Christopher Wade - wysoki, imponujący, o rozwichrzonej blond czuprynie i przenikliwych szarych oczach za okrągłymi okularami w drucianych oprawkach, mężczyzna, który nosił kapelusze i zwykł uchylać ich przed paniami - zawojował dom Piperów porażającą dobrocią i po pewnym czasie przynajmniej częściowo uzdrowił Angelę. Działo się to na oczach Lizzie (wówczas młodszej o trzynaście lat), która była świadkiem zarówno jego delikatności, trzeźwego podejścia i zdolności, jak uroku osobistego. Toteż kiedy po drugiej pomyślnie zakończonej operacji chirurg zaprosił ją na lunch, zgodziła się z ogromną

uśpić od razu, bawiła się z nami w kółko graniaste, w mam-chusteczkę-haftowaną. Z nikim, za nic w świecie nie bawilibyśmy się w takie dzieciuchowate gry, prędzej umarlibyśmy ze wstydu. Ale z mamą bawilibyśmy się nawet lalkami, byle tylko być blisko niej. Miała niezwykły dar. Wszystko potrafiła obrócić w zabawę. Sprawdź - To znowu pogniewa się na Rinę - dokończyło dziecko. Joannę dalej połykała łzy. - Gorzej, kochanie. - Próbowała opanować drżenie głosu. - Ci doktorzy mogliby zabrać cię od mamusi. A tego mamusia by nie zniosła. - Nie dawaj im Riny, mamusiu. - Tym razem w głosie małej zabrzmiał strach. - Nie dam, skarbie. - Joannę zwolniła na widok znaku. - Obiecuję. Nikt mi cię nie odbierze. Nigdy, przenigdy. Tylko powiedz im, że upadłaś, dobrze? - Okej. - Kocham cię, skarbie. - Ja ciebie też.