tylko gołe ręce i swój słuszny gniew. Aha, i mały nożyk do obierania owoców.

Zaczęła się śmiać. Nie wiedziała, jak do tego doszło. Stała z rozstawionymi nogami i zaciśniętymi pięściami, gotowa do walki, a teraz śmiała się jak szalona. Co matka wykrzyczała do niej tamtego dnia? No to ściśnij go za jaja, złotko. To zawsze skutkuje. Zrozumiała. Czternaście lat później wreszcie zrozumiała tę wulgarną radę. Klepała się po udach i zginała wpół w dzikich paroksyzmach śmiechu. Płakała. Łzy spływały jej po policzkach. Drugi raz tej samej nocy. Jezu, ale jest beznadziejna. Zeszła z werandy. Wiedziała, że nie powinna. Tego właśnie chciał ten drań. Ale i tak musiała. Wsunęła się na czworakach pod deski, gdzie ziemia była żyzna i ciemna, i zaczęła rozkopywać ją gołymi rękami. Coraz głębiej i głębiej. Wciąż tam był. Wciąż straszny. Wszystko na swoim miejscu. Wciąż tam był. O Boże, nie miała pojęcia, że śmiech może tak bardzo boleć. O Boże, czy to jej twarz w lustrze? Te zapadnięte policzki i plamy błota w kształcie łez? Godzinę później, uzbrojona w pistolet i latarkę, ruszyła do lasu. Zaczęło się polowanie. Nie miała złudzeń, co zrobi, jeśli go znajdzie, i to ją przerażało, a jednocześnie uspokajało. Jakieś sześćdziesiąt metrów od domu natknęła się na kryjówkę. Za kilkoma niskimi krzewami zadeptana trawa i liście. Ziemia była teraz zimna, ale Rainie wiedziała, że on tam był. Obserwował. Wszystko wydawało jej się teraz jasne. Facet, który popychał dzieci do http://www.dobra-ortopedia.com.pl/media/ Mandy popatrzyła na obcego mężczyznę, jak nerwowo robił kolejne zdjęcia, po czym sama się rozdygotała. Ich tata mówił dalej: - Dziewczynki, jeśli zobaczycie kogoś takiego jak on, musicie jak naj¬ szybciej odejść. Podejdźcie do najbliższego ochroniarza albo skryjcie się jakąś kobietą z dziećmi. Wtedy on pomyśli, że to wasza mama i przestanie wami łazić. - Co teraz zrobisz? - spytała Kimberly. - Przekażę jego rysopis odpowiednim służbom. Potem przez kilka dni będę tu przychodził. Jeśli znów go zobaczę, znajdziemy jakiś powód, żeby go aresztować. Wtedy pohamujemy go chociaż na trochę. - Chcę do domu - pisnęła Amanda i zaczęła płakać. Kimberly popatrzyła na starszą siostrę, w ogóle jej nie rozumiejąc. Potem

Chwilę zajęło jej, zanim znalazła tablicę rozdzielczą. Syrena raptownie zamilkła. Chuckie nerwowo zamrugał. Po takim zgiełku cisza była oszałamiająca. Oszałamiająca i niepokojąca. – Teraz... teraz lepiej – wydusił wreszcie, usiłując zapanować nad głosem, choć twarz miał nadal koloru pergaminu. – Nauczka po masakrze w liceum Columbine – rzuciła Rainie. – Syreny wszystko Sprawdź Z telefonem w dłoni wyszła z gabinetu i weszła do kuchni. Stamtąd lepiej widziała wejście, a sama była mniej widoczna. Odpięła kaburę pod pachą, po czym sięgnęła do kostki, chcąc sprawdzić zapasową broń. Quincy znów się odezwał. - Glenda, nic ci się nie stanie - powiedział stanowczo. - Pomogę ci przez to przejść. Po pierwsze, puszczę ci pewne nagranie. Rainie zrobiła je dwadzieścia minut temu. Jest razem ze mną w Portland. Glenda, to jest głos naszego sprawcy. Jeśli nadal mi nie wierzysz, posłuchaj, co on ma do powiedzenia. Glenda usłyszała odgłos włączania magnetofonu, a potem trochę niewyraźny nagrany głos. Musiała wysłuchać jakichś trzech minut rozmowy. A dokładnie fragmentu mówiącego o czasie. Sprawię, że jej śmierć będzie długotrwała i wyjątkowo bolesna. To jej wystarczyło. Quincy miał rację. Dowody przemawiające przeciwko niemu były zbyt doskonałe, a poza tym