siebie materiał. Piękne wypukłości piersi oświetlał blady księżyc. - Lubisz mnie. Wiem, że mnie lubisz. Pamiętam... Poczuł wstyd, ale serce płonęło mu w niecierpliwym oczekiwaniu. Jego męska natura go zdradziła, gdy Angie przysunęła się do niego i pocałowała go namiętnie w usta, ocierając się nagimi piersiami o jego koszulę. Była kusząca i pociągająca. Krew w nim wrzała. Wszystko przestało się liczyć. Chciał się tylko w niej zatracić. Wobec Cassidy zachował się jak szlachetny rycerz, mówiąc jej, że się więcej nie zobaczą. Więc dlaczego miałby nie skorzystać z tego, co Angie tak chętnie chciała mu dać? Pociągała go. Już raz ją przecież pieścił, kiedy okazała się na tyle głupia, żeby pokazać mu się nago. Boże, zachował się wtedy jak napalony ogier. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, że Cassidy go pragnie. Od tamtej chwili jego myśli kręciły się tylko wokół szesnastolatki. Ale ona była dla niego za młoda, zbyt naiwna. Zasługiwała na coś lepszego. Nieważne, co on do niej czuł... A Angie... Cholera, była niezła. Zacisnął zęby i odsunął ją od siebie. - To chyba nie jest dobry pomysł. - Jest. - Ubierz się. Odwiozę cię do domu. - Zamknął oczy, starając się otrzeźwieć i oczyścić umysł z palącego pożądania. Usłyszał zapraszający odgłos rozpinanego zamka. - Nie... Otworzył oczy i zobaczył, że suknia Angie leży na trawie u jej stóp niczym różana kałuża. Dziewczyna stała przed nim tylko w jedwabnych figach, które zachodziły jej nisko na biodra, ukazując linię opalenizny. Różowa koronka ledwie przesłaniała włosy na łonie. - Ubierz się. - Jego głos był szorstki, ale nie stanowczy. Podeszła do niego, rozchylając pełne i wilgotne usta. Wspięła się na palce i objęła go ramionami za szyję. Wyginała się i ocierała o niego piersiami. Zaczęła go całować. - Ożeń się ze mną, Brig - wyszeptała mu w otwarte usta. Przywarła do niego. Majtki uwodzicielsko przesuwały się po wybrzuszeniu jego dżinsów. Objęła nogą jego udo i zaczęła przesuwać ją w górę i w dół, zostawiając gorący, wilgotny ślad na jego dżinsach, którego zapach czuł do tej pory. - Ożeń się ze mną, a będę na zawsze twoja. Teraz, kiedy odchodził od matki, żeby podnieść motocykl, już wiedział, co powinien zrobić. - Brig, nie... - Później, mamo. - Nie przejął się tym, że pada deszcz. Wsiadł na harleya i wjechał na drogę do miasta. Musiał wyjaśnić kilka spraw. - Przysięgam, że uduszę go gołymi rękami. - Cassidy po raz pierwszy widziała tak pijanego Derricka. Przeszedł przez gabinet do pokoju ojca, w którym na ścianach wisiały rzadkie okazy broni. - Kogo? - Serce jej łomotało. Szła za nim przez dom. Przed chwilą z piskiem opon wjechał na podjazd i narobił takiego hałasu, że szybko zbiegła po schodach. Stał w korytarzu, klął i darł się, zamroczony złością. - McKenziego, a kogo! - Usiłował otworzyć gablotę, ale była zamknięta. - Sukinsyn! - Wrócił do gabinetu, wysunął szufladę biurka, wyrzucił z niej długopisy i dokumenty i w końcu znalazł pęk kluczy. Wtoczył się z nimi do pokoju z bronią. Cassidy była przerażona. W domu nie było nikogo. Wymówiła się bólem głowy i państwo Taylor odwieźli ją do domu. Ledwie zdążyła się przebrać, gdy usłyszała jak Derrick z hukiem wpada do domu, potykając się, przeklinając i przyrzekając, że się zemści. Na Brigu. Wsadził klucz do drzwiczek. Nie ruszył się. - Cholera! - Dzwonię do taty - ostrzegła go. - No to dzwoń. Gdy się dowie, że Brig McKenzie pieprzy się z Angie, to też mu dowali. Cassidy poczuła mdłości. Mało nie zwymiotowała. Oparła się o framugę drzwi. - Nie wiesz, że... - Nie? - Wsadził w zamek inny klucz i nic. - Niech to diabli! - Trzeci i czwarty klucz nawet nie zmieścił się do dziurki. - Angie sama mi powiedziała. To się ciągnie między nimi, odkąd się tu zjawił, a może nawet wcześniej, nie wiem. Pewnie dlatego chciał u nas pracować, żeby się do niej zbliżyć. - Nie... - O, Boże, Cassidy, dorośnij! Wiesz, jakim wielkim człowiekiem mógłby się poczuć, mając córkę Buchanana? Byłby najszczęśliwszy na świecie. Po latach płaszczenia się przed naszym ojcem, wreszcie by mu dorównał. Przeliczył się, bo Angie się tylko wydaje, że za niego wyjdzie. - Wyszczerzył zęby. Krew pulsowała mu w skroniach. Kopnął w drzwi. Posypało się szkło. Sięgnął ręką przez potłuczoną szybę i wyciągnął strzelbę. Przerażenie ścisnęło Cassidy za gardło. - Nie...

most. Benito czekał już cierpliwie po drugiej stronie, a z nim coś, co mniej więcej przypominało samochód. Przedpotopowy ford półciężarówka straszył wielkimi płatami rdzy, której było na nim więcej niż lakieru. Brakowało mu klapy z tyłu, a drzwi pasażera były przywiązane drutem (prawdopodobnie tylko to chroniło je przed odpadnięciem). Przednia szyba była obficie poklejona taśmą, która utrzymywała spękane szkło w jednym kawałku. Mimo pośpiechu Milla i Brian stanęli jak wryci, podziwiając ten wyjątkowy okaz. - Benito, tym razem przeszedłeś samego siebie - ocenił Brian z podziwem. an43 33 Meksykanin odpowiedział szerokim szczerbatym uśmiechem. Był niskim żylastym mężczyzną w nieokreślonym wieku (gdzieś pomiędzy czterdziestką a siedemdziesiątką), który nieodmiennie prezentował pozytywne i radosne podejście do życia. - Staram się - powiedział z nowojorskim akcentem. Benito urodził się w Meksyku, ale jeszcze jako dziecko przekroczył z rodzicami granicę i niewiele pamiętał z meksykańskiego dzieciństwa. http://www.dobre-budownictwo.org.pl jeszcze nie, dodając, o której powinnaś przylecieć z Dallas i kiedy się ciebie spodziewamy na miejscu. Potem odłożył słuchawkę. - Podałaś mu numer mojej komórki? - Nie - Joann wyglądała na zmartwioną. - Nawet chciałam, ale nie byłam pewna, co ty na to. an43 118 Facet i tak miał już pewnie jej adres i telefon domowy, dzięki temu, że pochwaliła się publicznie w knajpie swoim prawdziwym nazwiskiem. W takim układzie podanie numeru komórki nie mogło wiele zmienić. - Dam mu ten numer - westchnęła - kiedy zobaczę go następnym

an43 282 - Nie pociągniesz. Nie możemy się rozdzielać, trzymaj mocno! Jeżeli się rozdzielą, to Milla po prostu zginie. O to mu chodziło. Z drugiej strony, jeśli pociągnie go na dno, zginą oboje. Sprawdź Jej matka była wprawdzie przerażona faktem, że wnuczek urodzi się w jakimś obcym kraju, ale ciąża przebiegała spokojnie, bez problemów i powikłań. Justin urodził się w terminie, dwa dni po wyznaczonej dacie. Od tego momentu Milla żyła jak w transie, jej dobę wypełniały w równych proporcjach dwa doznania: wielka miłość i wielkie zmęczenie. Jej obecne życie tak bardzo różniło się od tego, które niegdyś zaplanowała. Z dyplomem uniwersyteckim w ręku chciała zmieniać świat, nie cały od razu, na razie każdego człowieka po kolei. Chciała zostać nauczycielką, taką, którą uczniowie i studenci będą z sentymentem wspominać po latach. Taką, która naprawdę zostawi dobry ślad w ich życiu. Dobrze czuła się w środowisku akademickim, nawet w jego rozpolitykowanych kręgach. Chciała zrobić doktorat, a