Przyniósł do szkoły broń, a poza tym dwukrotnie przyznał się do winy.

– Lubisz lo mein? – zapytał beztrosko. – Zamów, co chcesz. – Więc niech będzie lo mein. – Wziął do ręki plik ulotek, które Ginnie zostawiła przy telefonie i wyłowił menu „Wielkiego Muru Chińskiego”. Rainie przyglądała mu się, kiedy zamawiał lo mein i zieloną herbatę. – Chyba nie powinniśmy prowadzić tej rozmowy – powiedział po chwili. – To znaczy, że coś znalazłeś. – Nie. To znaczy, że hołduję pewnym zasadom, a tu mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem konfliktu interesów. Shep jest twoim przyjacielem. Znacie się od dawna. – Nie spuszczał z niej oczu. – Nigdy nie spałam z Shepem – oświadczyła bez ogródek Rainie. – Wiesz, że większość ludzi ciebie uważa za powód rozpadu małżeństwa O’Gradych? – Nie jesteśmy ze sobą. Nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. – Spędza u ciebie dużo czasu. – Wiem. – Rainie... – Ludzie gadają co im ślina na język przyniesie. Jeszcze tego nie zrozumiałeś? To małe miasteczko. Przez większość dni w roku pada deszcz, a krów jest dwa razy więcej niż mieszkańców. Zwykle nie ma tu nic ciekawego do roboty... pozostaje gadanie. Tak już jest. – Dlaczego nie powiedziałaś mi o strzelbie, Rainie? Strzelba, z której zabito twoją matkę i http://www.e-medycynaizdrowie.info.pl/media/ mną robił. Kiedy wyszła, słyszałam, jak mówi do Shepa, że albo mój chłopak lubi to na ostro, albo spędziłam długą noc w klubie dla sadomasochistów. Biedny Shep. Na pewno nie było mu łatwo, gdy zdał sobie sprawę, jaki popełnił błąd. – Dał ci strzelbę, Rainie? – Nie. Wtedy po prostu zrozumiał swój błąd. Mój stan zdrowia i zeznania sąsiadów wystarczyły, żeby rozesłano za Lucasem list gończy. Policji wydawało się, że zwiał gdzieś daleko, ale ja nie byłam tego taka pewna. Nie miał za dużo pieniędzy i był wrednym sukinsynem. Chyba... chyba po prostu wiedziałam, że wróci. Przecież mama nie żyła i mógł teraz robić, co mu się podobało. Nie miałam broni. Byłam za młoda, żeby legalnie kupić pistolet. Przychodziła mi do głowy tylko nasza strzelba. Pojechałam więc do miasta. Poczekałam do szóstej, kiedy zamyka się posterunek. Wiedziałam, że ochotnicy są na patrolu. Automatyczna sekretarka podawała domowy numer szeryfa, biuro było więc puste i bezpieczne. Włamałam się tam.

O piętnastej Rainie wreszcie odebrała wiadomość od Carla Mitza. Wy słuchała nagrania na swojej domowej automatycznej sekretarce. Sprawdziła ją na odległość, z pokoju hotelowego. Kimberly siedziała przy stole w ku¬ chence, zgarbiona nad laptopem Quincy'ego. Czytała jakieś okropne raporty o Miguelu Sanchezie. Rainie zajęła kanapę w salonie, niespokojna od czasu wyjazdu Quincy'ego. Czuła się dziwnie, jakby nie była sobą. Sprawdź – Uciekaj, Danny, uciekaj! Wstał. Podniósł rękę i uderzył. Pac. Wnętrzności pająka rozmazały się na szybie. Danny wlepił wzrok w swoją dłoń. Teraz też nie drżała. Wytężył całą siłę woli. Nic. Danny, zimny jak kamień zabójca. Wrócił do łóżka. Rainie zaatakowała Charliego Kenyona jak furia piekielna. Już cztery razy przyłapała go na różnych przewinieniach, więc teraz nie miała już cienia cierpliwości. Namierzyła chłopaka pędzącego na małym motorze po wyboistej leśnej drodze, na terenach należących do Kenyonów. Włączyła syrenę i ruszyła za nim. Quincy wszystko uważnie obserwował. Nie oszołomił go pokaz ryku, migających świateł i wirujących obłoków kurzu, gdy Rainie zepchnęła Charliego na pobocze i z piskiem opon zatrzymała wóz. Wysiadła, znacząco opierając rękę na pałce, zatkniętej za ciężki policyjny pas.