- Cały miesiąc jeździła z popsutym pasem?

– Było wspaniale, co? Nie chcesz się do tego przyznać, ale sprawiło ci to frajdę. I lubisz do tego wracać, co, Lorraine? Za każdym razem, kiedy wychodzisz na werandę. Za każdym razem, kiedy wznosisz piwem cichy toast za kochasia, którego rozwaliłaś. – Richard, zmieniłam zdanie. – Rainie usiadła na pobliskiej ławce, nie spuszczając z niego oczu. – Jednak powiem ci, co mówię za każdym razem, kiedy wylewam piwo. – Tak? – Autentycznie go zatkało. – Zwracam się do matki. – Jej palce ześlizgnęły się w stronę kostki. – Ochrzaniasz ją? Posyłasz jej jedno wielkie pośmiertne „spierdalaj”? Podoba mi się. Ja robię to samo co rok. – Nie. – Zacisnęła dłoń wokół małej rękojeści pistoletu. – Nie mówię „spierdalaj”. Ona próbowała go powstrzymać, palancie. Długo jej zajęło, zanim mi uwierzyła, ale w końcu stanęła w mojej obronie. A wtedy on odstrzelił jej głowę. Więc nie, nie każę jej spierdalać. Przepraszam ją. Mówię, że powinnam była go zabić wcześniej. A potem zwracam się do niego i wyrażam nadzieję, że jest mu w piekle ciepło. Wyciągnęła dwudziestkę dwójkę. – Żegnaj, Richardzie. – Za późno, Rainie. Danny jest tuż za tobą. Rainie usłyszała skrzypnięcie klepki. Odruchowo zerknęła przez ramię i zobaczyła oszołomioną, bladą twarz Danny’ego. Za późno zrozumiała swój błąd. Próbowała znowu się odwrócić. Oddała jeden dziki, desperacki strzał. http://www.e-okulista.com.pl - Właśnie coś takiego mam na myśli. - Mówię sobie, że to nie była wina mamy ani Mandy, ani nawet taty - powiedziała Kimberly. - Ale jestem wściekła na nich wszystkich, bo oni mnie zostawili! Podobno jestem silna i powinnam sobie z tym poradzić, ale ja wcale nie chcę być silna! Właśnie dlatego jestem na nich zła! - Często mam ten sam sen - wyznała Rainie. - Dwa-trzy razy w tygodniu. Mały słoń biegnie przez pustynię. Jego matka nie żyje. Jest sam i bardzo 181 chce mu się pić. Nagle zjawiają się inne słonie, ale zamiast mu pomóc, odpy¬ chają go, bo stanowi zagrożenie. Jest susza, wody może nie wystarczyć dla wszystkich. Ostatecznie znajdują wodopój. Ja się rozluźniam. We śnie myślę, że mały słoń jakoś sobie poradzi, że jego walka miała sens, że od tej pory będzie żył szczęśliwy. Ale potem zjawiają się szakale i rozszarpują go na

oczy, które sprawdzały, czy więzień przestrzega regulaminu. Danny przestrzegał regulaminu. Nie sprawiał żadnych kłopotów. Wstawał, kiedy trzeba, pozwalał przewodnikowi odprowadzić się do stołówki. Siedział ze wzrokiem wbitym w swoją tacę. Potem pozwalał kolejnemu przewodnikowi odprowadzić się do klasy, gdzie dwudziestu chłopców w wieku od dwunastu do siedemnastu lat symulowało naukę pod okiem szczebiotliwej kobiety, która wmawiała im, że czeka ich świetlana przyszłość. Po lekcjach Sprawdź telefon. Zachodziła w głowę, czy dzwoni Quincy czy też adwokat Carl Mitz. Potem zastanowiła się, co byłoby gorsze. Wreszcie podniosła słuchawkę. Dzwonił Quincy. - Jestem w Filadelfii. W domu Bethie. Ona nie żyje. - Zaraz przyjadę - powiedziała Rainie. 16 Society Hill, Pensylwania Nocna jazda do Filadelfii zajęła Rainie tylko trochę ponad dwie godziny. Nie zważała na ograniczenia prędkości, zasady ruchu i zwyczajną uprzejmość. Na miejsce przyjechała w wojowniczym nastroju. Nietrudno było znaleźć elegancki dom Elizabeth Quincy. Rainie po prostu wjechała na wzgórze Society Hill i kierowała się jaskrawymi rozbłyskami kogutów na radiowozach. Na chodniku stała źle zaparkowana biała furgonetka