zwłok. Jeszcze przedtem trzeba wysłać z pensjonatu liściki do archimandryty i doktora

łaskę Pańską. – A ty co, Epiktecie na emigracji od rozumu? Los trzymasz na posyłki? – Gruszczyński zadziera klapy surduta i z kieszeni spodni wyciąga spasione worki. Przez chwilę waży je w dłoniach, jakby chciał na zawsze zapamiętać ich ciężar. – Ja w przyszłość skaczę głową w dół, Cyceronie z bożej łaski. 21/86 – Łeb sobie roztrzaskasz. – Albo wyrosną mi skrzydła. – Cudów ci się zachciewa. – Cud, nie cud, ale dzisiaj do gołej dupy cię ogram, a potem puszczę w miasto! – Po moim trupie – warczy Gruszczyński, jakby chciał sczerniałymi siekaczami odstraszyć Podhoreckiego od worków z pieniędzmi. Zegna się z nimi jak z trumną kochanki i podaje bankierowi. Jest nim jak http://www.e-ortodonta.com.pl/media/ przywiózł? Ukochany ojca król mórz! – Łgarstwo!!! Ten, kto to panu powiedział, to oszczerca i łgarz! – Sama pani Lidia mi się przyznała. – Doktor machnął ręką w stronę jeziora. – A ojca zagubiona owieczka, prosta dusza, wala się teraz pijana w trupa przy starej latarni. Może ojciec się tam udać i samemu się przekonać. Tak więc pani Borejko nie jest winna temu, że statek nie wypłynął. Archimandryta tylko oczami błysnął, ale więcej się nie spierał. Wypadł jak czarny szkwał na zewnątrz i trzasnął drzwiczkami karety. – Jazda! No! – krzyknął. Kareta wyrwała z miejsca, wyrzucając żwir spod kół. – To pani Borejko też jest pańską pacjentką? – spytała niepewnie Polina Andriejewna. Doktor skrzywił się, wsłuchany w oddalający się wściekły łoskot kopyt. – Żeby tylko teraz nie powiedział, że to Terpsychorow rozpija kapitana... Co,

domu. Ale jego wzrok tylko omiata ściany. Zatrzymuje się dopiero na blacie stolika. Piętrzą się na nim kajety, pióra, książki, pewnie niedoczytane, karty zapisane wzdłuż i w poprzek, pokreślone, z licznymi dopiskami Sprawdź osobnika – z jak najpoważniejszą miną zaczął objaśniać Korowin. – Okulary pana Lampego zdolne są uczynić tę przezroczystą aureolę widzialną. I trzeba przyznać, że emanacyjna diagnoza Sergiusza Nikołajewicza w tym, co się tyczy zdrowia fizycznego, nierzadko okazuje się trafna. Tymczasem człowieczek już włożył ogromne okulary z fioletowymi szkłami i nastawił je na Berdyczowskiego. – Dobrze – wymamrotał dziwny człowieczek. – Doskonale... Nie to co tamten... Malinowego w ogóle nie ma... Żółtozielone podświetlenie – ajajaj... Ale nic, za to pomarańczowe jest... Głowa... Tak... Serce... A wie pan, że ma niezdrową wątrobę? – spytał nagle zupełnie normalnym głosem i Matwiej Bencjonowicz wzdrygnął się, jako że ostatnimi czasy rzeczywiście kłuło go z lekka w prawym boku, zwłaszcza po kolacji. Ściągnąwszy z nosa swoje idiotyczne okulary, szaleniec chwycił śledczego za rękę i zaterkotał: