- Możemy to załatwić szybko, Victor, albo powoli...

- Gdzie jest teraz? - spytał Bryce. Klara zawahała się, nim udzieliła odpowiedzi. W jej oczach pojawił się cień bólu. - Kilka lat temu zginął razem z mamą w katastrofie samolotowej. - Bardzo ci współczuję. - Najgorsze, że to były ich pierwsze od lat wakacje, które spędzali we dwoje. Klara przymknęła oczy, zdając sobie sprawę, że powiedziała mu więcej, niż zamierzała. Rodzice zginęli, zostawiając ją z braćmi i młodszą siostrą, którą trzeba było wychować. Musiała im wszystkim zastąpić matkę. Pomyślała, że bardzo tęskni za rodziną, będąc teraz z Bryce'em i jego córeczką. - Dobrze się czujesz, kochanie? Bryce zbliżył się i dotknął jej policzka, a ona pocałowała go w dłoń i spojrzała mu w oczy. Zatrzymał się, widząc w nich cierpienie. - Tak mi przykro, dziecino... Nie chciałem sprawić ci bólu - rzekł, biorąc ją w ramiona. - Już dobrze - powiedziała, przytulając się do niego, szczęśliwa, że ktoś ją rozumie. Spróbowała zapanować nad uczuciami, których nigdy nie okazywała własnej rodzinie. Przecież zerwała z bliskimi dla kariery. Pomyślała, że zrobiła to dla ich dobra, choć serce podpowiadało coś innego. Bryce zamknął ją w objęciach i pozwolił się wypłakać. Nigdy nie wyobrażał jej sobie w takim stanie. Była taka niezależna. W jej życiu musiało jednak kryć się wiele smutku, skoro tak to przeżywała. Gdy się uspokoiła, spojrzał jej w oczy i delikatnie pocałował. - Dziękuję - szepnęła. - Nie mogę patrzeć na twoje cierpienie. - Już mi przeszło - zapewniła, wycierając ręcznikiem oczy. - Opowiedz mi wszystko, kochanie - poprosił. - Nie ma o czym mówić. http://www.e-szambabetonowe.edu.pl/media/ my udoskonalacie ciągle wyposażenie po to, by mogły się wzajemnie niszczyć. — Och — zapiszczał oburzony ekspedient. — Modele oferowane przez Allied Domestic nigdy nie zostają zniszczone. Trochę może ucierpią tu czy tam, ale niech mi pan wskaże choćby jeden, który byłby trwale niezdolny do walki. Sprzedawca z godnością odszukał swój bloczek i wygła- dził uniform. — Nie, proszę szanownego pana — oświadczył z prze- konaniem — nasze modele są przystosowane do tego, by przetrwać wszystko. Niedawno widziałem siedmioletniego robota Allied, stary Model 3-S. Trochę pogięty, nadal jed-

Następne dwie godziny pozostawiły w umyśle Santosa jedynie mgliste wspomnienie. Pamiętał głównie narastające z każdą chwilą uczucie paniki - i właściwie niewiele więcej. Oczywiście wiedział, że Lily przeszła zawał. W pierwszej chwili nikt nie potrafił powiedzieć, jak rozległy. Lekarz zaaplikował morfinę dla uśmierzenia bólu, a kiedy już miał wstępne rozpoznanie, zaczął podawać leki swoiste. Chociaż Santos nigdy nie uważał się za szczególnie uduchowionego, nie przestawał się modlić do Boga, by zachował Lily przy życiu. Jego modlitwy zostały wysłuchane, chociaż lekarz nie czynił zrazu wielkich nadziei. Lily była starym człowiekiem, miała słaby organizm, a zawał wyglądał na ciężki. Istniało duże prawdopodobieństwo, że po pierwszym przyjdzie następny. A jednak żyła. Santos był tak wdzięczny Bogu, że zbierało mu się na płacz. Lily, uwolniona wreszcie od bólu, odpoczywała i na razie nie musiał bać się ojej życie. Lekarz powiedział, że będzie spała około dwunastu godzin; radził Santosowi, żeby i on poszedł do domu i zdrzemnął się trochę, zwłaszcza że najbliższe dni, jeśli chciałby odwiedzać Lily, miały być dla niego bardzo męczące. Pocałował więc staruszkę w czoło, szepnął, że niedługo wróci, po czym z najbliższego automatu zadzwonił do pracy, potem do Liz, wreszcie do Hope. - Słucham, z czym pan dzwoni, detektywie Santos? Wzdrygnął się na dźwięk suchego, odpychającego głosu, tyle w nim było wyniosłości, pogardy, lekceważenia. Sprawdź każdego roku maszyny muszą być wymienione, bo są prze- starzałe. Nie są dość dobre, wystarczająco duże i silne. Je- żeli nie zostaną zastąpione nowymi, jeżeli nie kupię no- wej, unowocześnionej wersji... — Pana dotychczasowa Niania przegrała starcie? — Pracownik Allied Domestic uśmiechnął się ze zrozumie- niem. — Być może pański model był już trochę anachro- niczny? Nie odpowiadał współczesnym standardom pro- wadzenia walki? Czyżby... no tak, nie wrócił o wyznaczonej porze do domu? — W ogóle nie wrócił — odpowiedział Tom łamiącym się głosem. — A więc jednak, został unicestwiony... Całkowicie pa-