„Heidelberskim Roczniku Psychiatrycznym”, żeby podtrzymać reputację

– Danny zostawiał po drodze kawałki podkoszulka. Oddzierał je i upuszczał przez nogawkę spodni. – Nie jestem głupi – powiedział po prostu Danny. Rainie wtuliła twarz w ramiona Quincy’ego. Serce biło mu mocno. Tak miło było mieć go przy sobie. W końcu ktoś mnie przytulił, pomyślała. I rozpłakała się. Płakała nad Dannym, który wywołał tyle cierpień. Płakała nad sobą i nad tym, co musiała teraz zrobić. Epilog Dwa tygodnie później Gdy Rainie schodziła po schodach gmachu sądu w Cabot, świeciło słońce. Miała na sobie dżinsy i zwykły biały Tshirt, wetknięty w ściągnięte paskiem spodnie. Dni były już ciepłe i zapowiadały nadejście lata. Po czterech godzinach, które musiała spędzić w ponurych murach, powiew wiosny na twarzy sprawił jej przyjemność. Od incydentu z Richardem Mannem zespół dochodzeniowy w Bakersville miał pełne ręce roboty. Abe Sanders postawił na swoim: zdobył formalny nadzór nad śledztwem. Podsyłano mu jednak kolejnych natrętnych agentów federalnych, a to więcej, niż może znieść jeden człowiek. Rezultaty badań daktyloskopijnych okazały się zdumiewające. Pod nazwiskiem Richarda Manna krył się niejaki Henry Hawkins z Minneapolis w stanie Minnesota, syn http://www.einfekcjeintymne.edu.pl/media/ Zatrzymała się niezdecydowanie, wpatrzyła w nieprzyjemną ciemność i nagle szybko ruszyła przed siebie. Galeria ciągnęła się dalej, ale w ścianach zarysowały się kontury trojga drzwi: dwojga z prawej, jednych z lewej. Spod tych z prawej przebijało się cieniutkie jasne pasemko. Cele pustelników! Kobiecy lęk przed latającymi stworami od razu się ulotnił. Nie ma głowy do głupstw, kiedy tu, zaraz obok, jest to najważniejsze, to, dla czego zdobyła się na coś tak strasznego! Podkradła się pod drzwi, spod których sączyło się światełko. Zasuwy na nich nie było, tak samo jak na zewnętrznych, za to nasmarowane zostały starannie. Kiedy pani Polina z lekka pociągnęła je do siebie, nie skrzypnęły, nie pisnęły. Świecę trzeba było zdmuchnąć. Przypadła do wąskiej szczeliny. Zobaczyła grubo ciosany stół, oświetlony oliwnym kagankiem. Człowieka, pochylonego nad książką (usłyszała, jak zaszeleściła kartka). Siedział

– Jutro znowu popłyniemy, dobrze? – A pływaj sobie, póki tacie rubelki się nie skończą. Potem był dzień „żółty” – zielony krwiak zrobił się raczej żółty. Tego dnia starzec odezwał się tak: – Mirowariec przyrządzi ci mieszaninę nonfacit. – Znów po ptasiemu – podsumował przemowę brat Kleopa. – Niedługo całkiem na mowę Sprawdź – On niczego nie zrobił! – Zamknij się, do cholery jasnej, albo też będziesz zaraz wąchać podłogę! Shep zamilkł, ale było już za późno. Twarz Danny’ego przybrała dziki wyraz, zaczęła mu drżeć ręka. Położyła palec na spuście. Na wszelki wypadek. – Danny – powiedziała głośniej. – Danny, słyszysz mnie? Chłopiec nieznacznie zwrócił twarz w jej stronę. – Pewnie jesteś trochę zdenerwowany, co, Danny? Kiwnął głową. Teraz już trzęsły mu się obie ręce. – Chyba chciałbyś, żeby to się już skończyło, Danny. Ja na pewno bym chciała. Powiem ci, co zrobimy. Policzę do trzech. Powoli położysz broń na podłodze i na mój znak kopniesz spluwy do mnie. Potem po prostu kładź się na brzuchu i rozłóż ręce i nogi. Tylko tyle Danny. Wszystko będzie w porządku. Danny milczał. Jego wzrok spoczął na martwych dziewczynkach leżących z