Dyrektor Vander Zanden nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się i ruszył w stronę

strasznego, palącego i rozlewa się coraz szerzej, coraz szerzej. Zadrżała, wparła się rękoma w pierś uwodziciela, rzekła błagalnie: – Mikołaju, miły, proszę się ulitować... Niech mnie pan nie dręczy! Nie mogę... W żaden sposób nie mogę! I tak szczerze, z dziecięcą prostotą to powiedziała, że słodki kusiciel wypuścił ją z objęć, zrobił krok do tyłu, skłonił się żartobliwie. – Szanuję pani wierność narzeczonemu i więcej nie ośmielę się wystawiać jej na próbę. Teraz dopiero Polina Andriejewna go pocałowała, ale nie w usta – w policzek. Chlipnęła: – Dziękuję, dziękuję... Za... za zmiłowanie. Mikołaj Wsiewołodowicz westchnął z żalem. – Tak, to z mojej strony wielka ofiara, ponieważ miła pani jest niezwykle pociągająca, zwłaszcza z tym siniakiem. – Uśmiechnął się, zauważywszy, że dama pospiesznie odwróciła głowę w bok i spojrzała na niego z ukosa. – Jednakże w podzięce za moją bohaterską powściągliwość proszę mi przynajmniej powiedzieć, kto jest tym szczęśliwcem. Komu dochowuje pani takiej niezachwianej wierności, nie bacząc na ustronność miejsca, uczucie szczerej wdzięczności, o którym pani wspominała, i... proszę wybaczyć... swoje doświadczenie – przecież nie jest pani panną? Choć powiedział to lekkim tonem, czuło się, że miłość własna pięknego blondyna została zadraśnięta. I z tego powodu – a także dlatego, że w takiej chwili nie miała ochoty kłamać – pani Polina przyznała się: http://www.gim3-skierniewice.pl/media/ Zawołaj mnie, pomyślała nagle. Właśnie to chciałam usłyszeć, tylko wtedy o tym nie wiedziałam. Zawołaj mnie. Jeszcze raz. Nie mogę wrócić sama. Za długo wszystko starałam się kontrolować. Jestem zmęczona, a zeszłej nocy na mojej werandzie był ten człowiek. Mężczyzna w czerni. Nie wiesz, co przeżyłam. Żółte łąki. Leniwe strumienie. Płakała. Czuła, jak łzy spływają jej po policzkach i wstydziła się. Nienawidziła łez. Wiele lat temu jej matka powiedziała, że płacz niczego nie daje, i miała rację. Łzy niczego nie zmieniają. O Boże, niczego nie zmieniają. Żółte łąki. Leniwe strumienie. Zawołaj mnie... Milczał. I wtedy zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje. Stała samotnic na parkingu. Miała na sobie kurtkę, a drzwi do pokoju Quincy’ego były zamknięte. Noc wokół niej była ciemna i chłodna. Rainie spojrzała w górę i zaczęła liczyć gwiazdy,

Boga, ani w boga nie wierzę i twardo przy tym stoję. Towarzystwo ludzi wystarcza mi w zupełności. Poprzednia aluzja literacka była trafniejsza, kiedy to na dzień mego patrona podarowałeś mi, Ojcze, utwór hrabiego Tołstoja Wojna i pokój. Do Bałkańskiego bardziej jestem podobny – oczywiście nie w sensie wielkopańskości, tylko ze względu na zainteresowanie bonapartyzmem. Mnie właśnie dwudziesty czwarty Sprawdź biurka, i dopiero teraz zauważyła, że nadal zaciska pięści. Myśli chaotycznie kłębiły jej się w głowie. Mogła poradzić sobie z agentem FBI i detektywem stanowym. Szczerze mówiąc, miała w nosie burmistrza i jego konferencję prasową. Nie bała się miejscowych wyrostków, którzy mieli w brzuchach za dużo piwa, a w głowach za mało rozumu. Z tym wszystkim potrafiła się uporać. Prawdziwym strachem napawało ją to, co miało wydarzyć się nazajutrz o piątej rano. Będzie musiała pojechać do Portland i patrzeć, jak patolog kroi ciała dwóch dziewczynek. Myśl o tym dręczyła ją. Rainie nie chciała znowu oglądać Sally i Alice. Nie teraz, kiedy zna ich imiona, ich rodziny i wie, że te małe od najmłodszych lat były najlepszymi przyjaciółkami. Nie chciała myśleć o ich ostatnim spacerze szkolnym korytarzem ani o cmentarnej działce, która pomieści dwie bliźniacze trumny. Zeszłej nocy po raz pierwszy od pięciu lat przyśniła jej się śmierć matki. Krew i mózg na ścianach. Zapach, ohydny smród posoki i świeżego prochu. Bezgłowe ciało na podłodze.