uważniej przyjrzał się agentowi FBI.

poznał. Nawet gdyby był twoim rodzonym bratem. – Doprawdy? – Podhorecki wymusza na swojej twarzy ironiczny półuśmiech. – Policyjna logika zwala z nóg równie szybko jak pałka. – Chętnie popatrzę, jak będziesz kpił, kiedy jutro twoja głowa wpadnie do koszyka pod gilotyną. Co, jakoś śmiech ci zdycha na gębie. To skorzystam z okazji i zapytam po raz ostatni: przysięgasz, że go nigdy nie widziałeś? 78/86 – Przysięgałem – Podhorecki odpowiada bez chwili wahania – nigdy więcej nie przysięgać. – Szkoda. A masz jakiś inny sposób, żeby mnie przekonać, że nie ma żadnego związku między tobą i tym nieszczęśnikiem? – Nie. – Podhorecki odwraca się w stronę Langa i patrzy na niego, jakby chciał napluć http://www.grzejnikidekoracyjne.biz.pl Nóż wszedł gładko między żebra. Piersi jeszcze przez chwilę falowały, potem zaczęły dygotać, jakby chciały się wyrwać z ciała. Za wszelką cenę przeżyć, choć jak cała reszta skazane były na zagładę. Nie udało mu się zdusić dłońmi jej krzyku. Ale i tak nie zbudził żadnego z gości obskurnego maison de passe. To nawet nie hotel. Znacznie bliżej mu do licznych w okolicy Pól Elizejskich maisons publiques, zwanych nie mniej trafnie domami tolerancji. W nich ciągle ktoś krzyczy. Z rozkoszy albo z bólu. Odczekał kilka godzin. W rdzawej wodzie

dwadzieścia sążni dalej wpadała do jeziora. – To jest właśnie domek pławowego. – Lew Nikołajewicz wskazał na ciemny sześcian, którego biały, słomiany dach połyskiwał pod księżycem. – A więc w żaden sposób nie mogę iść z panem? Berdyczowski pokiwał głową. Wolał się nie odzywać, bo zęby miał mocno zaciśnięte i obawiał się, że jeśli da im swobodę, zaczną haniebnie szczękać. Sprawdź Miałem taki plan, że kiedy tylko pojawi się „Wasilisk”, ja wyjdę ze swego ukrycia, w długim płaszczu z kapturem, bardzo podobnym do odzienia pustelnika, i zagrobowym głosem zawyję: „Jam jest prześwięty Wasilisk! Tfu, ty samozwańcu!” W taki to sposób, myślałem sobie, nastraszę straszącego i ten chlupnie ze swojego kamienia w wodę. Ale na widok dziwnej, czarnej postaci, jakby wiszącej nad jeziorem, coś się ze mną stało – i to w zupełnie doczesnym, fizjologicznym sensie. Poczułem niezrozumiale zimno, rozlewające się po całej skórze, a ręce i nogi nie tyle utraciły zdolność ruchu (doskonale pamiętam, że postawiłem termos na ziemi i dotknąłem ręką zupełnie lodowatego czoła), ile poruszały się powoli i z trudem, jak pod wodą. Nigdy w życiu nic podobnego mi się nie przytrafiło. Zza pleców milczącej sylwetki zajaśniało światło, o wiele jaśniejsze od księżycowego. Nie, nie potrafię tego dobrze opisać, bo „zajaśniało” nie jest