między dwoma głazami zwinną „chybotkę”, wsiadł do niej, odepchnął się wiosłem, a kiedy odpłynął trochę od brzegu, rzucił je na dno łódeczki. Podniósł za to lekki maszt, wystawił na sprzyjający wiatr biały żagiel i kruche czółenko pomknęło po falach z nie lada szybkością, bodaj żywiej od parowca, albowiem parowiec musiałby trzymać się farwateru, by omijać mielizny, a „chybotka” na nie nie zważała. Podróżnik miał przy sobie kompas, który co chwila sprawdzał, widocznie bojąc się w ciemności zgubić kurs. Od czasu do czasu poruszał sterem albo zmieniał kąt żagla, ale kiedy nad zasnutym mgiełką jeziorem zaróżowiło się wschodzące słońce, młody człowiek uspokoił się zupełnie. Rzecz w tym, że od razu pierwszy, nieśmiały jeszcze promień dziennej gwiazdy, nakreśliwszy linię aż po horyzont, zapalił na skraju nieba złotą iskierkę, która odtąd już nie gasła. Była to dzwonnica Pociechy Wszystkich Strapionych – głównej świątyni miasta Modroozierska – w jasny dzień widoczna na trzydzieści wiorst. A więc łódka nocą nie zabłądziła, wypłynęła dokładnie tam, gdzie należało. Sternik skierował dziób „chybotki” tak, żeby szła wprost na Pociechę, a sam zanucił wesołą piosenkę. Wszystko układało się jak najlepiej. Jeszcze dwie godziny i koniec żeglugi. Mało prawdopodobne, by wiatr się zmienił. Szkoda, rzecz jasna, że nie zdążył upiłować więcej drogocennych opiłków, ale i tak będzie z pięć funcików. Malutki, lecz ciężkawy woreczek zwisał pod habitem przy kości biodrowej. Sznur tarł http://www.izolacja-dachu.com.pl a nasza teoria, że tak powiem, oficjalnie wyląduje w śmietniku. Sanders spochmurniał. Otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale się nie odezwał. Znowu chciał coś powiedzieć, lecz tylko nadął się jeszcze bardziej. Było jasne, że szczerze wierzy w winę Danny’ego, ale nie potrafi jednak podważyć wywodu Rainie. Obecność tajemniczej osoby na miejscu zbrodni wprowadzała uzasadnione wątpliwości; nie mieli dla prokuratora wystarczająco silnych argumentów. W końcu zwrócił się do Quincy’ego. – Proszę bardzo, możesz w każdej chwili zabrać głos – burknął. Quincy wzruszył ramionami. – Mam wrażenie, że nasza koleżanka nieźle sobie radzi. – Przecież jesteś ekspertem, do cholery. Powiedz, co żeśmy przegapili. – Szczerze mówiąc, znaleźliśmy się chyba w punkcie wyjścia. Wygląda na to, że trzeba odpowiedzieć sobie na kilka kluczowych pytań. Po pierwsze, dlaczego Melissa Avalon? Jej
Donat Sawwicz, popatrując to na Berdyczowskiego, to za okno. – I mylę się co do ludzi bardzo, bardzo rzadko. Ale pański policmajster swoim numerem, muszę przyznać, zabił mi klina. Przysiągłbym z całym przekonaniem, że to osobnik zrównoważony, o wysokiej samoocenie i prymitywnie przedmiotowym stosunku do świata. Tacy ludzie nie miewają skłonności ani do samobójstwa, ani do szoku pourazowego. Jeśli kończą ze sobą, to bodaj tylko wtedy, kiedy mają poczucie, że znaleźli się w sytuacji zupełnie bez wyjścia – grozi im Sprawdź wrony, mówią o ważnych rzeczach, o całą ludzkość się spierają. Co zatem powie przeorowi Mitrofaniusz? – Katolicyzm dopuszcza jeszcze istnienie czyśćca, dlatego że ludzi całkiem dobrych i całkiem złych jest niewielu – powiedział powoli biskup. – Czyściec oczywiście należy rozumieć w sensie duchowym, jako miejsce oczyszczenia od oblepiającego nas brudu. Nasza zaś wiara prawosławna czyśćca nie uznaje. Długo rozmyślałem nad tym, skąd takie nieprzejednanie, i wymyśliłem. To nie z surowości się bierze, tylko z jeszcze większego miłosierdzia. Przecież całkiem czarnych, niedających się omyć grzeszników nie bywa, w każdym, choćby najbardziej zakamieniałym, tli się jakaś żywa iskierka. I nasze prawosławne piekło, w przeciwieństwie do katolickiego, nikomu, nawet Judaszowi, nadziei nie odbiera. Wydaje mi się, że męki piekielne nie są u nas przewidziane na wieczność. Prawosławne piekło jest właśnie czyśćcem, bo każda grzeszna dusza ma tam wyznaczony swój termin. Nie może być tak, żeby Pan Nasz w swoim miłosierdziu karał duszę raz na zawsze i nigdy jej nie