nie jestem jej ojcem, tylko wujem.

- Absolutnie się z tobą zgadzam. Oparł się wygodnie. - Gdybyśmy się teraz pocałowali, trudno by nam juŜ było nawiązać koleŜeński kontakt. - Podzielam twoje stanowisko - powiedziała. - I mogę odejść dziś, jeśli chcesz, mogę rzucić pracę w studiu. - Nie, ja tego nie chcę, Alli. Przetarł dłonią twarz. Co ona sobie wyobraŜa? - zadał sobie w duchu pytanie. - Potrzebna mi jesteś tutaj, Alli, a kiedy znajdę niańkę, której będę mógł zaufać, wrócisz do studia. Nawet nie myśl, Ŝe przestaniesz u mnie pracować. - Coś podobnego! - wykrzyknęła niemal. I wtedy opadły go wspomnienia o Patrice i dręczące go nieustannie myśli związane z poczuciem winy. Nigdy więcej nie chce przeŜyć takiej tragedii. Im szybciej narzuci sobie pewien dystans wobec Alli tym lepiej będzie dla nich obojga. Spojrzenia ich się spotkały. - Usiłuję stworzyć między nami coś w rodzaju dystansu. Ale nie jest to łatwe. Musisz mi w tym pomóc. Oboje zdajemy sobie sprawę, Ŝe coś nas do siebie ciągnie. Ale to „coś" prowadzi donikąd, bo ja juŜ nigdy nie zwiąŜę się z Ŝadną kobietą. - Wytrzymał jej spojrzenie. - Rozumiesz, co do ciebie mówię, Alli. Skinęła głową, czując ucisk w gardle. Powiedział jej w uprzejmej formie, Ŝe http://www.izolacja-dachu.info.pl/media/ - Jak tu przyjechałeś? - zapytał. - Kolaską. Ojciec mi pożyczył, milordzie. - Chcę, abyś odwiózł lady Arabellę do domu. Ale pamiętaj, nie podjeżdżaj pod dom, wysadź ją przy bramie, rozumiesz? - Tak jest, proszę pana. - Ależ, Zander... - Posłuchaj, Bello. Przyszła pora rozliczyć się z Mar¬kiem, a ty będziesz tylko nam przeszkadzać. Chcę mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Wejdź przez kuchnię, drzwi są otwarte. Panna Stoneham i ja niedługo przyjedziemy. - Co... co zamierzacie zrobić? Pannie Stoneham nie stanie się chyba krzywda? - To nie panna Stoneham ucierpi - odparł z zawziętą miną Lysander. - Idź już, Bello, nie mamy zbyt wiele czasu. Josh, zabierz ją stąd. - Mam nadzieję, że rano dowiem się wszystkiego, pa¬miętajcie. - Oczywiście. Chodźmy, panno Stoneham. Mark wkroczył do wygodnego apartamentu w „Koronie” już dziesięć minut po tym, jak zostawił na placu Arabellę. Spodobał mu się wystrój - królujące pośrodku masywne łóżko z baldachimem i zdobiące sufit ciemne dębowe belki. Z przyjemnością zauważył też, że z okna widać wjazd do gospody, będzie więc miał ułatwioną obserwację. Już nie¬długo, pomyślał. Gospodyni, upewniwszy się, że niczego mu nie potrzeba, ukłoniła się sztywno i wyszła. Ten jegomość ma niecne plany, pomyślała. Gdyby mąż nie wspomniał, że markiz wie o wszystkim, powiedziałaby temu mężczyźnie, żeby poszukał sobie miejsca gdzie indziej. Ich zajazd zawsze był porządny. Gdy tylko kobieta wyszła, Mark otworzył okno i usiadł na parapecie. Lepiej być nie mogło, pomyślał. Z jadalni dobie¬gały hałasy, więc ewentualne krzyki z góry nie zostaną usłyszane. Zresztą kobiety zazwyczaj protestują dla zasady, mówią „nie” mając na myśli „tak”, i nie było wątpliwości, że po chwili dziewczyna ulegnie. Pozwolił sobie wybiec myślami naprzód i z uśmiechem wyobraził sobie ich spot¬kanie.

Erika obudziła się i woła jeść. Alli szybko wstała, narzuciła szlafrok na ramiona, otworzyła drzwi i wpadła prosto w męskie ramiona. - Oj, przepraszam... Gdyby nie on, straciłaby niechybnie równowagę. Nic dziwnego - po takich przeŜyciach. Zdołała cofnąć się o krok. Sprawdź że przeszkadzam Brosnan... - Brennen - poprawił go młody mężczyzna. - Lex Brennen. - Camryn chce, byś pomógł zwinąć dywan przed tańcami. - Tańce? Wspaniale! - Lex uśmiechnął się do Willow uwodzicielsko. - Skarbie, musisz mi obiecać, że zatańczymy! Odszedł na bok, gwiżdżąc pod nosem, a Scott spiorunował wzrokiem jego oddalające się plecy. - Jest pan na mnie zły - zauważyła Willow. - Czy niechcący pana uraziłam? Scott dostrzegł w jej oczach niepokój i zrobiło się mu wstyd. Fakt, że jej pożądał, stanowił wyłącznie jego problem. R S Nie powinien się na niej wyżywać. Nigdy nie próbowała go