- Istotnie - przerwał jej, podchodząc bliżej. - Ale i tak ją pani włoży, prawda?

w stronę jeziora. — Popatrz — odezwała się Jean. — Tam idzie Phyllis Gasworthy. Ona ma pomarańczową Nianię. Rodzeństwo przyglądało się dziewczynce z zaintereso- waniem. — Kto widział coś takiego — pomarańczowa Nia- nia! — oświadczył zdegustowany Bobby. Nadchodzące przecięły ścieżkę i dotarły nad brzeg je- ziora. Zatrzymały się i rozglądały dookoła, spoglądały na wodę, po której pływały białe żaglówki, a także wypatry- wały małych mechanicznych ryb. — Jej Niania jest większa od naszej — zauważyła Jean. — To prawda — przyznał Bobby. Poklepał lojalnie zie- lony bok swojego robota i dodał: — Ale nasza jest za to znacznie milsza, prawda Jean? Ich Niania pozostała w kompletnym bezruchu. Zdu- miony Bobby obrócił się i przyjrzał się jej. Stała zupełnie wyprostowana, sztywna i napięta. Bardziej sprawne oko było całkowicie wysunięte i badawczo spoglądało w kie- runku pomarańczowej Niani. http://www.kisleonardo.pl/media/ Trochę już ochłonęła, ale podejrzewała, że przez następny tydzień będzie się bała własnego cienia. - Tak. Po prostu... zobaczyłam swoją poprzednią pracodawczynię. Jej widok bardzo mnie zaskoczył. Oczy podopiecznej zrobiły się okrągłe. - Lady Welkins? Nawet jej uczennica słyszała plotki. - Nie wiedziałam, że jest w Londynie. - I co teraz zrobisz? - Nic. Wkrótce i tak wyjeżdżam. Do tego czasu będę jej schodzić z drogi, o ile obowiązki mi na to pozwolą. - Z pewnością nie będę cię zmuszać, żebyś z nią rozmawiała - zapewniła dziewczyna. Alexandra się uśmiechnęła.

- Nie musi pan, milordzie - zapewniła go Alexandra i poklepała dziewczynę po ręce. - Kiedy przyjęcie? - zainteresowała się ciotka Fiona. - I kto je wydaje? Dlaczego mnie nie poinformowano? - W czwartek, Howardowie, bo nie chciałem ci mówić. Rose gwałtownie wciągnęła powietrze. - W czwartek? Sprawdź Jimowi Drummondowi Uczyliście, inspirowaliście, dzieliliście się radością ze zdobywania wiedzy, poznawania literatury i życia. Moim nauczycielom z miłością i wdzięcznością. 1 Lucien Balfour, szósty earl Kilcairn Abbey, stał oparty o jedną z marmurowych kolumn znajdujących się przed wejściem do Balfour House, ćmił cygaro i obserwował gromadzące się chmury burzowe. - Czuję, że zbliża się coś niedobrego - mruknął do siebie. Niebo nad zachodnim Londynem było ciemne i posępne, ale to nie burza psuła hrabiemu nastrój. Czekało go coś dużo bardziej nieprzyjemnego: wkrótce miał powitać w swoim domu służkę szatana i jej matkę. Nad dachami Mayfair zahuczał pierwszy grzmot. Jednocześnie otworzyły się frontowe