wyostrzy, znajdzie szczegóły, które pozwolą określić miejsce i czas, gdy je zrobiono. Niech

– Cześć. O1ivia uśmiechnęła się i, jak zawsze na jej widok, serce stanęło mu w piersi. – Co tu robisz? – Szukam dziewczyny na kolację. – Moi? – zapytała zalotnie, wskazując palcem siebie. Zmarszczył brwi i zmierzył ją badawczym wzrokiem od stóp do głów. – Tuk, mydlę, że się nadajesz. Nieźle, Henlz. – Roześmiała się. – Ty też się nadajesz. A żebyś wiedziała. – Samce tego gatunku słyną ze skromności – mruknęła do Mandy, zamykając kasę. Wyszła zza lady, podeszła do męża, cmoknęła go w policzek. – O co chodzi, tak naprawdę? – Pytałaś, co się dzieje. Uznałem, że czas, żebyś się dowiedziała. Spoważniała. – Powinnam się martwić? Zawahał się. Najchętniej powiedziałby, że nie, ale teraz postanowił grać w otwarte karty. – Właściwie nie. W każdym razie jeszcze nie teraz i nie nami. Ale dzieje się coś bardzo dziwnego. Dostrzegł jej parasolkę przy drzwiach, otworzył ją, szarmanckim gestem podał żonie ramię i wyprowadził na dwór. Deszcz bębnił w chodniki, szumiał w rynsztoku. Malarze, tarociści, muzycy i klauni pospiesznie okrywali swoje dzieła płachtami plastiku i zwijali bagaż. Bentz trzymał parasolkę nad głową O1ivii. Szli coraz szybciej. Deszcz zalewał mu plecy. http://www.lagodnarehabilitacja.info.pl/media/ – Nie uganiam się za duchem. – Więc? – I nie zwariowałem. – Czyli zostaje... co? Uważasz, że ktoś się przebiera za twoją eks i straszy cię? Tak myślisz? Że to jakiś chory pomysł rodem z filmu Hitchcocka? – Jak powiedziałem, sam nie wiem, co myśleć. – Powiedziałeś O1ivii? – Nie. – Odwrócił wzrok. – Jeszcze nie. – Obawiasz się, że wsadzi cię do czubków? – Montoya uniósł brwi. – Nie, ale chyba nie zrozumie. – Cóż, ja też nie rozumiem. – No właśnie. Montoya odsunął pustą filiżankę.

latarni przybierała odcień popiołu. Na ogrodzeniu oddzielającym część posesji wisiała przyczepiona łańcuchem tabliczka: „Uwaga, zły pies”. – Super. – Martinez się skurczyła. – Nienawidzę psów. Hayes zmarszczył brwi. – Jak można nienawidzić psów? – Kiedy byłam mała, pogryzła mnie Harriet, jamniczka sąsiadów. Mała paskuda. Miałam operację plastyczną i bolesną fizjoterapię. Sprawdź on zostawił mnie samą, całkiem samą... – Wzdrygnęła się, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo, i ponownie skupiła się na O1ivii. – Powinnam była cię potraktować paralizatorem! – Przepłynęło kolejne zdjęcie, na którym była ona i Bentz. Pisnęła rozpaczliwie i wyjęła je z wody. Mało brakowało, by mocując się z zamkiem, upuściła klucze. – Ale chciałam, żebyś walczyła, chciałam, żeby RJ zobaczył, jak rozpaczliwie szukasz powietrza, a teraz... – Jęknęła. Klucze wysunęły się z jej dłoni, wpadły do klatki. W panice wsunęła rękę między pręty, żeby je wyłowić. O1ivia wyczuła swoją szansę. Odepchnęła porywaczkę. Jeśli uda jej się wyłowić klucze i otworzyć furtę, może dotrze do schodów... Łódź zaskrzypiała głośno, ponuro. Światła zamigotały. O1ivia miała serce w gardle. Teraz albo nigdy!