każdym względem z wyjątkiem cen. Sześć rubli za numer? Co to ma znaczyć? Pułkownikowi oczywiście wręczono pewną sumę z osobistego funduszu archijereja, zupełnie wystarczającą do opłacenia nawet tak kosztownego postoju, ale policmajster przejawił rozumną pomysłowość, która w ogóle była mu w najwyższym stopniu właściwa: wpisał się do księgi gości i oznajmił o stanowczej decyzji wynajęcia tu pokoju na co najmniej trzy dni, a potem, przyczepiwszy się do widoku z okien, wcale się w „Arce” nie zatrzymał, tylko znalazł sobie oszczędniejsze przytulisko. Hotelik „Przytułek Pokornych” brał od gości tylko po rublu, co dawało okrąglutkie pięć rubelków dziennie czystego dochodu. Z ojca Mitrofaniusza nie taki człowiek, żeby grzebać się w drobiazgach, a jeśli kiedyś konsystorski rewident przy kontroli księgowości wsadzi nos, gdzie nie trzeba, to proszę, oto notatka w księdze: F.S. Lagrange był w „Arce Noego”, wpisał się, a reszta to bzdury i domysły. Policmajster przespał się w maleńkim pokoiku z widokiem na głuchą, ceglaną ścianę klasztornej wędzarni ryb, z samego rana napił się herbaty i natychmiast przystąpił do rozpoznania terenu. Wiadomości, które ekscelencja uzyskał od Aleksego Stiepanowicza Lentoczkina, wymagały wszechstronnego i skrupulatnego sprawdzenia, ponieważ wszystko absolutnie budziło w nich wątpliwości, szczególnie zaś osobowość samego emisariusza, którego pułkownik trochę znał i w duchu nazywał nie inaczej, tylko „podskakiewiczem”. Osobnik, zasługujący – po bezeceństwach, jakich dopuścił się w K. – na nadzór policyjny, nie dość, że był niepoważny i nieodpowiedzialny, to jeszcze miał pomieszane w głowie. Kto go http://www.meblekuchenne.edu.pl się: przeczytał o Aloszy. Wreszcie władyka odłożył arkusiki i zamyślił się posępnie. Pytać nie pytał – widać sensownie wszystko było wyłożone. Wymamrotał: – A ja, staruch bezużyteczny, pigułki łykałem, chodzić się uczyłem... Ech, wstyd. Pani Polinie spieszno było porozmawiać o sprawie. – Mnie, władyko, zagadkowe powiedzenia starca Izraela spokoju nie dają. Wynika z nich przecież... – Zaczekaj no ze swoimi zagadkami. – Mitrofaniusz machnął na nią ręką. – O tym później porozmawiamy. Najpierw najważniejsze: Matiuszę chcę widzieć. Jak z nim, źle? – Źle. Dzień ostatni. Południe – Bardzo źle – potwierdził doktor Korowin. – Z każdym dniem trudniej się do niego
Dziwna rzecz, że te same ulice, które przy pierwszym spotkaniu wywarły na panu Matwieju takie korzystne wrażenie swoją czystością, gładkością i porządkiem, teraz wydały mu się nieprzyjemne, złowieszcze nawet. Spojrzenie przybysza zatrzymywało się coraz częściej na postnie zaciśniętych ustach pątniczek, na przesadnej obfitości wszelkiego rodzaju cerkwi, cerkiewek i kapliczek, na etnicznej monotonii spotykanych twarzy: ani jednej smagłej, czarnookiej, orlonosej czy choćby skośnookiej, wszystkie po wielkorusku Sprawdź Na progu stał przełożony z kagankiem w ręku. Czaszkę miał tak samo nagą jak martwy Teognost i też nie miał brody ani wąsów – dobrze chociaż, że zachowały się brwi i rzęsy, bo aż strach by było... W nagiej twarzy wyróżniał się duży, rasowy nos i mięsiste wargi. Pani Polina rozpoznała przenikliwe spojrzenie czarnych oczu, choć przedtem widziała je tylko przez wycięcia w kapturze. Starzec pokiwał łysą głową i powiedział znajomym głosem – niskim, nieco ochrypłym: – A jednak przyszła. Zrozumiała. No, odważna. Pojawienie się w pustelni, o północy, nieproszonego gościa nie bardzo go zdziwiło. Ale nawet nie to zdumiało panią Polinę. – Święty ojcze, ty mówisz? – wymamrotała. – Z nimi – wskazał ruchem ręki drzwi naprzeciwko – nie. Z tobą, sam na sam, tak. Wchodź. Nocą w Dojściu nie można. – Gdzie? Gdzie? W dojściu? W dojściu dokąd? – Pani Lisicyna popatrzyła w głąb galerii.