sprawnie zorganizował punkt pierwszej pomocy i opanował zamęt na parkingu. Pamiętała też,

że Albert dobrał się do twojej amunicji podczas jednej z wizyt w domu. - Co?! - Był tak zaskoczony, że zapomniał się na chwilę i wykrzyknął: - Sukinsyn! Glenda zmarszczyła brwi. - Nie możesz tego powiedzieć - stwierdziła surowo. - Przykro mi - odparł natychmiast. - I przestań się wiercić. Znów ten guzik. Z trudem odsunął rękę. Spostrzegł swoje odbicie w lustrze i poczuł jeszcze większe zniechęcenie. Wydawał się spięty, zupełnie nie jak doświadczony, opanowany agent FBI. Wyglądał raczej jak ktoś niewyspany, jak ktoś bardzo zmartwiony. Wyglądał jak ktoś, kto pierwszy raz w życiu poczuł się tak, jakby znalazł się na zupełnie obcym terenie. 235 Wreszcie okazało się, że może zejść i przesłuchać Montgomery'ego. Z całych sił próbował się pozbierać. Dałeś nam nieźle popalić - pomyślał. Teraz my damy popalić tobie! Albert Montgomery to zupełnie nikt - powiedział sobie jeszcze. - To nie on. On tylko był w to wciągnięty. - Chce mówić - powiedziała cicho Glenda, jakby czytała w jego myślach. - Ale nie zapominaj, że Albert pragnie okazać się mądrzejszy niż ty. http://www.medycyna-i-zdrowie.com.pl/media/ Sandy z wizgiem opon wzięła następny zakręt. Wcisnęła mocniej pedał gazu, ale zaraz musiała zahamować. Dwie przecznice od szkoły jezdnię tarasowały pośpiesznie zaparkowane samochody, pomiędzy którymi kłębili się szalejący z niepokoju rodzice. Sandy wjechała na chodnik, zaciągnęła ręczny hamulec i wmieszała się w tłum. Co za piekielny hałas! Wycie starej karetki Walta. Krzyki dzieci: „mamo”, „tato”, podniesione głosy dorosłych. Słyszała syreny policyjne i ryk silników. Nagle dobiegł ją rozdzierający, głośny lament, jakby którejś matce pękało z bólu serce. Sandy miała wrażenie, że krew krzepnie jej w żyłach. To nie mogło się dziać naprawdę. Nie w Bakersville. Nie w szkole Danny’ego i Becky. Boże, czy ktoś nie może tego przerwać? Brnęła przez morze ludzi i samochodów. Nie wiedziała, dokąd iść. Przepychała się w stronę białego budynku. Musi podejść jak najbliżej. Gdzie są jej dzieci? Gdzie mąż? Czy ktoś jej w końcu powie, co ma robić?

mieszkaniu w tej modnej dzielnicy miasta, próbując zdecydować, co jest ważniejsze - pieniądze na pralnię czy nowy gaźnik do, piętnastoletniego grata. Wystukała na komputerze całkiem nowe liczby, ale pozbawiony wyobraźni program pokazał ten sam wynik. Westchnęła. Zaliczyła test kontrolny ore¬ gońskiej rady detektywów na licencję detektywa. Dzięki temu mogła zacząć Sprawdź pod moim adresem? - Nie - zmieszany pokręcił głową. - Rainie, przecież to ja namówiłem cię na tamten proces, mówiąc, że to najlepszy sposób na załatwienie sprawy. Dlaczego miałbym się wtrącać? - Dobra, biorę twoją robotę. - Co? - Biorę twoją sprawę! Czterysta dolarów dziennie plus wydatki. I nie mam pojęcia o Wirginii ani o prowadzeniu śledztwa po wypadku, więc żebyś potem nie mówił, że mam za małe doświadczenie. Zaznaczam już teraz, że nie mam doświadczenia, ale i tak będziesz musiał zapłacić czterysta dolarów za każdy dzień. - Znów roztaczasz ten swój urok. - Szybko się uczę. Oboje wiemy, że szybko się uczę. - Powiedziała to