atmosfera sztucznosci i fałszu. Próbowała sobie tłumaczyc, ¿e

- Ja... ja nie rozumiem. - To tylko gadanie, Shelby. - Bruzdy wokół jego ust stężały i bardzo się pogłębiły. Z wnętrza jego wozu dał się słyszeć trzask radia. To nie ma znaczenia. - Akurat, do diabła! - Szarpnął ją, gwałtownie przyciągnął do siebie i pocałował tak mocno, że nie mogła złapać tchu ani logicznie myśleć. Kiedy podniósł głowę, spojrzała na niego zapłakana. - To na tobie mi zależy. Niech mnie diabli porwą, Shelby, ale właśnie tak to wygląda. Pociągnęła nosem, gdy tymczasem radio CB znowu zatrzeszczało i ktoś podał numer służbowy Nevady oraz słyszalną mimo zakłóceń komendę: „...oficer potrzebuje wsparcia...”. - Cholera. Jego uścisk zelżał. Zdjął kapelusz i niecierpliwie wsunął palce we włosy. - Nie wierzysz mi. - Nie wiem, w co mam wierzyć - odparła, usiłując przezwyciężyć niezasłużone poczucie winy i poniżenia. - Bez względu na to co się stanie, jesteś tą jedyną. - Spojrzenie jego szarych oczu było gorące i czyste. - Jesteś tą jedyną. - Odmaszerował do swojego wozu, wskoczył do środka, powiedział coś do mikrofonu i włączył światła i syrenę. Odjechał z piskiem opon, tak że unosił się za nim tuman kurzu. - Przebolej to - powiedziała do siebie. Odnalazła w sobie odrobinę wiary w jego słowa. Wiedziała, że musi mu ufać, że musi odnaleźć poczucie bezpieczeństwa, jakiego zaznawała w jego ramionach, na nowo odkryć swoje ja, odzyskać wolę życia. Jadąc do domu, zerknęła we wsteczne lusterko. - Nie pozwalaj, żeby Ross McCallum ci to robił. - Łzy ciekły jej po twarzy potokami, rozmazany tusz zostawiał czarne ślady. - Nie możesz pozwolić mu wygrać. Zaparkowała blisko garażu, obiegła żywopłot i pognała przez furtkę na schody na tyłach rezydencji. Z każdym stopniem przybywało jej determinacji i do głosu dochodziło poczucie godności, mocno nadwątlone, ale nie całkiem http://www.medycynapracy.net.pl/media/ przymocowanej do sufitu. Ze stojacej u wezgłowia kroplówki w ¿yłe Marli saczyła sie glukoza i Bóg wie co jeszcze. Wszedzie stały bukiety cietych kwiatów, pudełka z czekoladkami i rosliny w doniczkach, wprowadzajac troche koloru w monotonne, białe otoczenie. Z wiklinowego koszyka, ozdobionego wielka, pomaranczowa kokarda, wysypywały sie niemal kartki z ¿yczeniami powrotu do zdrowia. Opuszczone do połowy ¿aluzje rzucały na łó¿ko delikatny, pasiasty cien. 46 Nick zacisnał zeby i podszedł do łó¿ka. Czuł sie jak intruz. Marla le¿ała na wznak. Twarz, z zadrutowana szczeka, miała sina i tak opuchnieta, ¿e własciwie trudno ja było rozpoznac. - Jezu - szepnał wstrzasniety.

wiedziała, ¿e Nick czuje ten sam ogien. To samo po¿adanie. Odpowiedziała mu spojrzeniem goracym jak samo piekło - i znacznie bardziej niebezpiecznym. Nie rób tego, ostrzegła sie w duchu, opierajac sie o drzwi od strony pasa¿era. Masz teraz inne problemy, byc mo¿e ktos próbuje cie zamordowac. Sama dobrze nie wiesz, kim jestes. Sprawdź Na razie wszystko szło gładko. W kilka sekund zeszła z ganku i okrążyła budynek. Przez chwilę biegła w cieniu, w stronę widocznego w drżącym świetle latarni podwórza, skąd było już blisko do wozu. Obejrzała się przez ramię. Nie widziała ani człowieka, ani psa, otworzyła więc drzwi. W środku natychmiast zabłysnęło światło. Rozdygotana Shelby wsunęła się za kierownicę i zamknęła drzwi. Światło zgasło, ale była pewna, że została przyłapana. Szczękając zębami, spróbowała użyć pierwszego klucza. Bez powodzenia. Drugi również nie pasował. Kiedy trzeci klucz też na nic się nie przydał, tak się zdenerwowała, że ledwo mogła ruszać palcami. A jeśli zostawiła jakiś komplet kluczy w domu? Jeśli żaden klucz nie był właściwy? A jeśli?... - Kto tam, do cholery? - zabrzmiał donośny głos. Shelby aż podskoczyła. Pisnęła. Wyrżnęła w kierownicę. Klakson zaryczał. Gdzieś na zewnątrz rozległo się ujadanie psa i w tym momencie ktoś gwałtownym ruchem otworzył drzwi samochodu.