doktorze Galbraith. R S - To twoje ostatnie słowo? - Obawiam się, że tak. - W takim razie - westchnął teatralnie - Camryn śmiertelnie się na mnie obrazi. Willow nie potrafiła dłużej skrywać uśmiechu. - Zamierza pan ponownie zwracać się do mnie... - Panno Tyler - dokończył za nią. - A teraz, panno Tyler, pozwoli pani, że udam się do gabinetu i pozwolę pani skończyć krzyżówkę. Dobranoc i do zobaczenia jutro. - Dobranoc, doktorze Galbraith. Willow odetchnęła z ulgą. W jego obecności była cała spięta. Uparcie nie chciała zwracać się do niego po imieniu. To byłoby zbyt intymne. Scott bardzo ją pociągał, nie zamierzała temu dłużej zaprzeczać, ale niestety, znajdował się poza zasięgiem jej możliwości. Dlatego wolała zachowywać między nimi niezbędny dystans. W końcu jaki mężczyzna, mając do wyboru taką szarą myszkę jak ona i piękną Camryn Moffat, http://www.mirand-nazar.com.pl smętnie podpierała rękoma głowę, sącząc poranną kawę. - Jesteś pewna, że nie masz ochoty na pożywne śniadanie? Willow pokręciła przecząco głową. - Dziękuję, pani Caird, ale nie jestem głodna. - Zbyt dużo zjadłaś na kolację - zawyrokowała gosposia. - Nie - wyszeptała Willow, choć myślami była gdzie indziej. Przy mężczyźnie, którego tak bardzo kochała. - Gdzie doktor Galbraith? - spytała niby mimochodem, choć kosztowało ją to wiele wysiłku. - Jego teściowa zadzwoniła z samego rana. Dzieci chciały już wrócić do domu, więc od razu po nie pojechał. Powinien niedługo być. Serce Willow zabiło mocniej. Jej plecak był już spakowany,
spędzać czas.. To powodowało, że rozpływała się z zachwytu niczym czekoladka w rączce dwulatka. Tylko dlaczego parę minut wcześniej przyglądał się jej tak intensywnie? - Cieszę się, doktorze Galbraith, że nie przestaję pana bawić. To miłe... Scott stał w pokoju Mikeya i przyglądał się, jak panna Tyler Sprawdź - Dziękuję, milady - odparła Clemency i schyliła się, by pogłaskać Millie, która spała obok niej na kanapie. - Ciekawi mnie jedna rzecz, kochanie, a mianowicie czy nie zechciałabyś zostać guwernantką Arabelli? Oczywiście tylko przez jakiś czas, powiedzmy, do końca roku, jeśli uda się nam przekonać lady Fabian, by przyjechała wraz z Dianą. - Ależ... ale ja... - wyjąkała dziewczyna, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. Proszono ją, by zamieszkała pod tym samym dachem, co jej niedoszły narzeczony! - Wiem, że może się pani obawiać pracy z tak krnąbrną osóbką, ale naprawdę, panno Stoneham, nie oczekuję cudów. Jeśli uchroni pani moją bratanicę przed wpadnięciem w ra¬miona lokalnych dzierżawców, już samo to będzie dla mnie powodem do zadowolenia. Arabella potrzebuje bardziej towarzyszki i bratniej duszy niż nauczycielki, przynajmniej tak mi się zdaje. - Pani bratanek miałby inne zdanie - stwierdziła Clemen¬cy. - Nie przepada zbytnio za mną. I to jedna z zalet tego planu, pomyślała chytrze lady Helena. Uważała, że to prawdziwe zrządzenie Opatrzności. Taka młoda i piękna dziewczyna jest zagrożeniem dla każdego domu, gdzie przebywają podatni na niewieście wdzięki młodzieńcy. - Lysander zawsze postępuje wedle własnego uznania - zgodziła się z nią. - Ale jego nastawienie nie powinno cię obchodzić. To ja płacę guwernantkom Arabelli. - Mimo wszystko, proszę pani, wolałabym uzyskać jego zgodę. Muszę to też przedyskutować z kuzynką Anne. Obiecałam zamieszkać u niej przez lato, jest taka smutna po śmierci kuzyna Roberta. Lady Helena uśmiechnęła się łaskawie. Niepojęte, by przedkładać uczucia wdowy po pastorze nad własne interesy! Nie rozmawiały już więcej na ten temat. Arabella, przygaszona i milcząca, zeszła na herbatę. Markiz został w ga¬binecie. Pod wieczór lady Helena, ignorując upór Clemency, która chciała wracać do domu na piechotę, zamówiła dwukółkę. - Zobaczymy się jeszcze, panno Stoneham, i to niebawem - stwierdziła kategorycznie na koniec. Droga do domu była za krótka, aby dać Clemency czas na przemyślenia. Zbyt dużo wydarzyło się dzisiej¬szego dnia. Po pierwsze, otrzymała niezwykłą propozycję od lady Heleny. W jaki sposób odmówić, by jej nie urazić? Co innego gościć na herbatce w Candover Court pod przybranym nazwiskiem, a zupełnie co innego po¬dejmować tam pracę. Gdyby prawda wyszła na jaw, konsekwencje mogłyby się okazać katastrofalne, i to za¬równo dla niej, jak i dla kuzynki Anne. Nawet nie chciała o tym myśleć. Kolejny problem to markiz. Tu sprawa wydawała się bardziej skomplikowana. Clemency wiedziała już, że to niebezpieczny człowiek, który, gdy zechce, potrafi być piekielnie pociągający. I choć teraz nie ukrywa wobec niej niechęci, kiedy znajdą się pod jednym dachem, wszystko się może zdarzyć. Bała się sytuacji, której nie zniosłoby jej serce i rozum. Pannę Hastings z Russell Square, dziedziczkę wielkiej fortuny, chroniłaby jej pozycja, ale panna Stoneham, pochodząca nie wiadomo skąd, będzie pozbawiona takiej ochrony.