- Nie chcesz jego śmierci? - zapytał Diaz tonem tak doskonale obojętnym i beztroskim, jakby chodziło o wybór „frytki czy ziemniaki". - Tak! - głos Milli brzmiał ostro, agresywnie. - Chcę jego śmierci. Chciałabym go zabić. Wydłubać mu drugie oko i wypruć nerkę. Chciałabym zgnoić go tak bardzo, by sam błagał o śmierć. Ale nie mogę. Muszę się przekonać, ile on wie o moim dziecku. A potem... nie obchodzi mnie jego los. Odczekał tę swoją tradycyjną długą chwilę. - Nerkę? - zapytał wreszcie. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, kompletnie, zbita z tropu. Z jej całej tyrady Diaz wyłuskał jedyny detal niepasujący do reszty Od chwili przebudzenia w klinice, od tamtego strasznego dnia jej całe życie skupiło się na jednym celu: odnalezieniu Justina. Nie pozwalała sobie na rozpraszanie się: zacisnęła zęby i ekspresowo przebrnęła przez rehabilitację. Odstawiła całe życie prywatne na bok, bo nikt nie liczył się dla niej tak bardzo jak syn. Nie roztkliwiała się nad sobą, nad własnym pokiereszowanym ciałem. Aż do tej chwili nie an43 http://www.my-medyczni.net.pl 69 Bursztynowy Alarm. Ale jeśli włączą sobie muzykę, CD albo MP3, nic z tego. Odłożyła na bok własne zmartwienia i skupiła się na dziewczynce zaginionej w Kalifornii. Trzeba jej pomóc jak najszybciej, póki jeszcze żyje. Nie zdołała pomóc własnemu dziecku, ale wciąż mogła pomagać innym. an43 70 - 5 - Impreza charytatywna odbywała się w sali gimnastycznej
an43 10 trochę się wystraszyła. Ale nie chciała spędzać tak długiego czasu bez męża; nie wtedy, gdy nosiła ich pierwsze dziecko. Po pierwszym spotkaniu z Susanną, lekarką ginekologiem, która wyjeżdżała z Sprawdź Od czasu bójki z Derrickiem udawało mu się go unikać, ale to nie będzie trwało wiecznie. Zobaczy go na tym 54 cholernym przyjęciu, a przecież będzie tam z Angie. To na pewno wkurzy jej starszego brata. Ojca zresztą też. Bobby i Jed też się wściekną. Od poniedziałku zostanie bez pracy i najprawdopodobniej będzie leczył złamany nos. Jednak gdy wyobraził sobie, że Jed Baker i Bobby Alonzo usiłują mu wlać, uśmiechnął się pobłażliwie. Niech spróbują. Ale co z Cassidy? Zacisnął zęby. Z nią będzie kłopot. Jest jeszcze dzieckiem. Trzpiotem. Nie ma nawet biustu. Ale nim zawładnęła. W najgorszy sposób. Nie tylko dlatego, że jest smukła i dobrze zbudowana, ma mały okrągły tyłeczek i szczupłą talię. Jest też sprytna i niepokorna, a to zawsze go pociągało. Zmrużył oczy na wietrze. Żałował, że jej dotknął i że ją pocałował, bo teraz jej pragnął. Straszliwie. A szanował ją na tyle, żeby trzymać ręce przy sobie. Zasługiwała na coś lepszego, niż on mógł jej dać. A Angie... Cóż, to zupełnie co innego. Ona się o to prosiła. Nie miał pojęcia, dlaczego. Nie ufał jej. Była z tych, co to potrafią owinąć sobie faceta wokół palca, a on nie miał zamiaru dać się na to nabrać. Ale cholernie dużo go kosztowało, żeby nie wziąć tego, co tak chętnie chciała mu dać. Ona też była piękna. Zabójczo piękna. Miała nieskazitelne ciało. Problem w tym, że o tym wiedziała. Brig nie należał do ludzi, którzy myślą o przyszłości. To zmartwienie zostawiał bratu. Pójdzie na to przeklęte przyjęcie tylko na chwilę, a potem się ulotni. Ale najpierw zatańczy z Cassidy Buchanan. Co go to obchodzi, że jest dzieckiem. Będzie ją trzymał w ramionach. A potem niech się dzieje, co chce. Na korytarzu przy pokoju Angie Cassidy usłyszała cichy szloch, stłumiony przez poduszkę i drzwi. Zapukała delikatnie. - Odejdź! - Angie pociągnęła głośno nosem. - Co się stało? - Cassidy nie miała pojęcia, dlaczego jej starsza siostra, która zawsze miała wszystko, płacze. - Zostaw mnie w spokoju. Cassidy zawahała się, wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę w drzwiach. Klamka nie drgnęła. - Przestań, Angie, wpuść mnie. - Mówię ci, żebyś sobie poszła! Boże, za co? Poczekaj chwilę. - Minutę później Angie stała boso w drzwiach. Była w szlafroku. Trzymała rękę na biodrze. Była zirytowana. - Czego chcesz? - Miała czerwone oczy i rozpaloną twarz. - Co się stało? - Nic. - Ale płakałaś... - Na miłość boską! - Chwyciła Cassidy za ramię, wciągnęła ją do środka i zatrzasnęła za nią drzwi. - Nie płakałam! - Przecież słyszałam. - Mam alergię... - Angie wzięła chusteczkę higieniczną z toaletki i wytarła oczy. - Nieprawda. Angie westchnęła i podeszła do okna, trzymając ręce na biodrach. - Nic się nie stało. - Jasne. - Dostanę okres, wiesz, jak to jest. A jutro to przyjęcie i w ogóle. Po prostu się denerwuję. - Czym? - Bo diabli wzięli zabawę. Wystarczy? - Wysmarkała nos teatralnie. - Dena i tata dowiedzieli się, że poprosiłam Briga, żeby poszedł ze mną do Caldwellów i podnieśli raban. Powiedzieli, że nie mogę z nim iść. A tata niby tak szanuje prostych ludzi. Tylko na pokaz jest dobroczynny. Wielkie gadki, a jak przyjdzie co do czego... Kupa gówna. - Jejku. - Cassidy współczuła siostrze, ale jej serce skakało z radości, że Brig nie pójdzie z Angie na przyjęcie. - To... to bardzo źle. - Tak? - Angie odwróciła się. Znowu miała oczy pełne łez. - Widziałam, jak się koło niego kręcisz. Sama jesteś w nim po uszy zakochana. Cassidy westchnęła. - Nie. Nie jestem. - Powiedz to komuś, kto ci uwierzy. - Pociągnęła głośno nosem, otarła łzy i zadarła dumnie głowę. - Ale to nic. - Wzruszyła ramionami. - Nieważne, co czujesz. Nie obchodzi mnie też, co myśli Dena i tata. Pójdę z Brigiem. - Zabiją cię. - Nie sądzę. - Oczy Angie pociemniały. Cassidy poczuła przedsmak grozy. Angie przełknęła głośno ślinę. Do jej oczu znowu nabiegły łzy. - Widzisz, Cassidy, tak naprawdę nie mam wyboru. - W jej głosie pobrzmiewała gorycz. - Brig i ja... - Potarła skroń drżącą dłonią, jakby próbując odegnać ból głowy. - Co: ty i Brig? - spytała Cassidy jakby z oddali. Serce łomotało jej rozpaczliwie, mijały sekundy, a Angie toczyła 55 przegraną bitwę ze łzami. Odkaszlnęła, zdobyła się na blady uśmiech i spojrzała siostrze prosto w oczy. - Brig i ja weźmiemy ślub. 8 Cassidy bolały stopy, dudniło jej w głowie i od wczoraj ją mdliło. Od kiedy Angie oświadczyła, że pobierze się z Brigiem. Brig i Angie małżeństwem? Nie! Nie! Nie! Nie uwierzy w to. To tylko wymysł Angie. Ale dlaczego płakała? - Będziesz się świetnie bawić - odezwała się Dena z przedniego siedzenia lincolna. Odwróciła się i uśmiechem próbowała dodać Cassidy otuchy. - Będzie mnóstwo chłopców i dziewczyn w twoim wieku. No już, przestań się dąsać. - Ja się nie... Dena zmarszczyła idealnie wyregulowane brwi. - Widzę przecież. Słuchaj, Cassidy. Wejdziesz tam i będziesz się świetnie bawić. Pamiętaj, że Sędzia i Geraldine mają to zauważyć. Rex podjechał do głównego wejścia ogromnego domu i podał kluczyki lokajowi. Cassidy ze strachem wysiadła z samochodu ojca. Marzyła, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej, tylko nie w posiadłości Caldwellów. Dwupiętrowy śnieżnobiały dom wyglądał jak przeniesiony z planu Przeminęło z wiatrem. Był najwierniejszą kopią Tary, jaką Cassidy w życiu widziała. W oknach wisiały długie zielone zasłony. Przez całą długość budynku ciągnął się szeroki ganek z werandą. Po kilku kominach z czerwonej cegły piął się bluszcz. Ogromny trawnik odgrodzony był rododendronami, azaliami i różami. W nocnym pachnącym powietrzu rozbrzmiewały stare piosenki i modne melodie. - Chodź, chodź - ponagliła Dena córkę. Matka pewnie myślała, że Angie jest z Felicity, ale Cassidy podejrzewała, że jej przyrodnia siostra jedzie na motorze z Brigiem, obejmując go w pasie ramionami, przyciskając policzek do jego pleców. Nie pobiorą się. To kolejne kłamstwo Angie! Miej więcej wiary. Wyprostowała ramiona i weszła za rodzicami do hallu. Murzyn w wykrochmalonej białej koszuli, czarnym garniturze, z bielutkimi zębami i z błyskiem w oczach, które jednak nie były promienne, zaprowadził ich na tyły domu, gdzie otwarte drzwi zapraszały gości do ogrodu. - Rex! - Sędzia przywitał starego kumpla. Ira Caldwell był postawnym mężczyzną. Miał wielki brzuch i kiedy nie kryła go sędziowska toga, musiał zapinać pasek na ostatnią dziurkę. Włosy miał rzadkie, a oczy głęboko osadzone. Uśmiechnął się szeroko. - Zastanawiałem się, kiedy się zjawicie. Dena... - Ścisnął rękę matki Cassidy, ujmując ją energicznie w swoje dłonie - Wyglądasz olśniewająco, jak zawsze. - Dena zarumieniła się i sięgnęła do torebki po złotą papierośnicę. - Jak zwykle mi pochlebiasz - powiedziała, biorąc do rąk papierosa. Sędzia błyskawicznie podał jej ogień. Zaśmiał się i zamknął złotą zapalniczkę. - A to kto? Dziewczęca Cassidy. W sukni nigdy bym cię nie rozpoznał. Ale się wystroiłaś. Boże, jesteś tak ładna jak twoja siostra. - Ładniejsza - sprostowała Dena, wypuszczając chmurę dymu w sufit. Cassidy chciała umrzeć. Nienawidziła, gdy porównywano ją z Angie, a przyjaciele rodziców robili to zawsze. Gdyby mogła, uciekłaby po wyłożonej marmurem podłodze. Może wymówi się bólem brzucha albo powie, że idzie się przejść po ogrodzie? Potem zadzwoni do rodziców i powie, że jest w domu. Co by jej zrobili? Wróciliby do domu i zaciągnęli ją z powrotem na przyjęcie? Raczej nie chcieliby wzbudzać sensacji. Nikt, nawet Jezus Chrystus we własnej osobie, jeśli byłby zaproszony, nie odważyłby się zakłócić miejscowego wydarzenia roku. Oznaczałoby to towarzyską śmierć. Cassidy niecierpliwiła się, że matka i ojciec tak długo rozmawiają. Mama sprawiła sobie kremową koronkową garsonkę, zmieniła odcień rudych włosów i błyskała nowym pierścionkiem z rubinem, który dostała od ojca. Paliła papierosy, śmiała się i flirtowała w skandaliczny sposób. - Gdzie dziewczynki? - spytała Dena, a Geraldine wzruszyła ramionami. Zmarszczki na jej twarzy się pogłębiły. - Felicity wspominała coś, że przyjedzie później, z Derrickiem. - Wyszedł z domu kilka godzin temu. - Uśmiech Reksa nieco zbladł. - Angie też. - Nie widziałam jej w ogóle. - Geraldine była zakłopotana, ale Cassidy wyczuła, że matka Felicity powiedziała to z zadowoleniem. Dziewczęta, chociaż były przyjaciółkami, rywalizowały ze sobą. Geraldine cieszyłaby się, gdyby Angie znalazła się w tarapatach. - Przyniosę drinki! - Sędzia poklepał Reksa po plecach. - Cassidy, przy basenie jest mnóstwo dzieciaków. Wszystkie dziewczyny oglądają się za chłopakami. - Mrugnął do niej okiem. Cassidy błagała matkę, żeby pozwoliła jej zostać w domu, ale Dena nie dała się uprosić. Zależało jej na tym, żeby Cassidy znalazła się w towarzystwie rówieśników. Dlatego była na tym cholernym przyjęciu dzisiaj wieczorem. Dena posunęła się nawet do tego, że kupiła Cassidy śmieszną suknię z białych 56 koronek, między którymi przeciągnięte były kolorowe tasiemki. Musiała ją założyć. Teraz, w tej paskudnej sukni, czuła się tak, jakby naśladowała którąś z idiotycznych lalek Barbie. To było kretyńskie. Udało jej się wymknąć spod oka rodziców. Wyszła na dwór. Rześkie wiejskie powietrze przesiąknięte było dymem z grilla. Na paleniskach, doglądanych przez wynajętych kucharzy, skwierczały żeberka i kurczaki, steki i kotlety wieprzowe. Na przenośnym barku przy schodach stały drinki. Przy stolikach pod parasolami siedziały kobiety. Paliły papierosy i plotkowały. Ich mężowie oblegali barek zastawiony drogimi alkoholami. Pod namiotem ozdobionym lampkami ustawiono stoły, na których znalazły się sałatki, desery i przystawki. Cassidy kątem oka obserwowała Bobby’ego i Jeda, którzy stali za namiotem. Co chwilę zerkali przez ramię, zanurzali ręce w kieszeniach i ukradkiem popijali z butelek. Mieli rozwiązane krawaty, oczy jak szparki i szukali zaczepki. - Dziś wieczorem. - Głos Jeda był ledwie słyszalny. - Poczekaj tylko, McKenzie. Dostaniesz za swoje. Serce Cassidy zamarło. - Nazbierało się temu bydlakowi - przytaknął mu Bobby i umilkł jakby się przestraszył, że ktoś może ich usłyszeć. Cassidy zbliżyła się do nich o krok. - Cassidy? - Odezwał się męski znajomy głos. Odwróciła się, pewna, że zobaczy Briga. Ale stał przed nią Chase McKenzie w smokingu. Podchodził do niej uśmiechając się. - Ty jesteś Cassidy Buchanan, prawda? A ja jestem... - Bratem Briga. Zaciął lekko usta. - Chase. - Wiem. - Ugryzła się w język, bo zauważyła, że chłopak nie był szczególnie zachwycony tym, że rozpoznała go tylko dlatego, że był podobny do brata. Rozumiała go, bo ona też nie lubiła, gdy porównywano ją z Angie. - Dobrze się bawisz? - Jego uwaga była skupiona tylko na niej. Oczy Chase’a były tak samo przenikliwie błękitne, jak brata. Był niemal tej samej postury. Ale miał bardziej subtelną urodę niż Brig. Tak twierdzili wszyscy, nawet jej matka. - Jak inni. Uśmiechnął się półgębkiem. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Cóż... W końcu to wydarzenie sezonu. - Nie miała ochoty na pogawędkę. Czekała. Na Briga. - Nadal nie wiem: tak czy nie. - Pochylił się i wyszeptał: - Może nie wiesz, że za kilka lat będę najlepszym prawnikiem w historii tego stanu i nie pozwolę się nikomu zbyć. Nawet ładnej dziewczynie. - Ale ja nie składam zeznań, prawda? - A ja jeszcze nie jestem prawnikiem. - W jego oczach pojawiły się iskry. - Może zatańczymy? Zatkało ją. Tańczyć? Z Chase’em McKenziem? Na oczach całego świata? Spociła się i nie mogła myśleć. - Nie wiem...To znaczy, nie wiem czy mogę... - Chodź, będzie fajnie - nalegał. - Ale chyba z kimś przyszedłeś? - Ugryzła się w język, bo dotarło do niej, że właśnie mu wytknęła, że on sam nie dostał zaproszenia wypisanego złotymi literami. W jego oczach błysnęła złość. Nagle zrobił się całkiem podobny do Briga. Cassidy zaschło w gardle. Nie mogła sobie wyobrazić, że brat Briga miałby ją trzymać w ramionach. Chase był od niej o wiele starszy. Miał pewnie ze dwadzieścia pięć lat. Podrapał się w brodę z namysłem i przyglądał się jej, jakby była zagadką, którą usiłuje rozgryźć. - Moja para nie tańczy. - Dlaczego? - Jestem tu z córką pastora Spearsa. Jego zdaniem taniec jest rodzajem seksualnego rytuału czy coś w tym stylu. Podobno fokstrot jest grzechem mniejszego kalibru. Ale tańczących disco pozamykałby w więzieniu i wyrzucił klucz. - Chase wyszczerzył się do niej groźnie. Zaśmiała się. - To po co tu przyszedł? - Cassidy przemierzyła wzrokiem morze głów i zobaczyła pastora. Był w koloratce. Siedział przy stole z talerzem pieczonych żeberek i kolb kukurydzy. Po bakach spływały mu krople potu. Jadł łakomie, jakby przez ostatnie dni pościł. Obok niego siedziała żona, Earlene, i obserwowała ludzi. Wydęła usta z niesmakiem. W ogóle nie była umalowana. Włosy związane miała przy karku w kitkę. Swoją brązową garsonką i bluzką ze sztywnym białym kołnierzykiem chciała najwyraźniej skrytykować okazałe i błyszczące kreacje innych kobiet. Chase spojrzał tam, gdzie ona. - Wiesz, długo się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że wielebny pastor przychodzi tylko po to, żeby sobie popatrzeć na swoich wiernych. Obserwuje, ile piją, kto tańczy nie tylko z małżonkiem, kto z czego się śmieje i kto znika na szybki numerek. Założę się, że po przyjściu do domu robi notatki. Jutro wstanie rano, zje święty tost, czystą kawę i błogosławioną owsiankę i pójdzie do kościoła. Po drodze wepnie sobie w klapę kwiat róży, stanie za kazalnicą i palnie kazanie o ogniu piekielnym, potępieniu i karze za grzechy. 57 - To bez sensu. Po co miałby to robić? - Będzie miał pełne skarbony. Wszystkich będzie gryzło sumienie. I pewnie dzięki temu wpadnie mu trochę grosza do kieszeni. - Mówisz jak Brig. - Tak? - Uniósł mu się kącik ust. - Muszę to sprawdzić. Powiedz mi w końcu, Cassidy Buchanan, po co tu w ogóle przyszłaś? Żeby zobaczyć Briga! Żeby z nim porozmawiać. - Matka mi kazała. - To brzmi niewiele mądrzej od moich wynurzeń na temat starego Bartolomea Spearsa. Ja tu jestem dlatego, że to jest ważne wydarzenie w Prosperity. Pojawienie się tutaj jest właściwym towarzyskim zagraniem. - A czy to ważne? - Nie zdołała ukryć pogardy w głosie. - Tak. - Nagle poczuł się niezręcznie. - Jeśli czegoś bardzo pragniesz, dobrze jest tego posmakować. Ale ty nie masz takich problemów. Tobie nic nie brakuje... Tylko twojego brata..., pomyślała i zagryzła wargę. Jej perfumy już zdążyły wywietrzeć. Noc była parna. Księżyc zaczęły przesłaniać gęste, groźne chmury. - Może dla ciebie to jest tylko kolejne nudne przyjęcie, ale dla mnie jest to wspaniała okazja, którą mam zamiar wykorzystać. Nie daj się prosić, Cassidy. Zatańcz ze mną. Uśmiechnął się łagodnie i Cassidy dała się zaprowadzić na ceglane schody, które wiodły na miejsce koło basenu, gdzie przygotowano parkiet do tańców. Lampiony, podczepione na otaczających drzewach, odbijały się w wodzie na czerwono, żółto i zielono. Paliły się też pochodnie, które miały odciągnąć owady. Na parkiecie, na podwyższeniu, ustawiono błyszczący fortepian. Muzyka niosła się po wzgórzach. Pianista we fraku i muszce grał piosenki na życzenie. Kilka par tańczyło. Pozostali, w małych grupkach, popijali drinki, rozmawiali i śmiali się. - Nie umiem tańczyć - wyszeptała Cassidy, gdy dołączali do paru śmiałków, którzy z lekkością poruszali się na parkiecie. - Ale ja umiem. - Objął ją i przycisnął do siebie. Nie opierała się. Był bardzo podobny do Briga, ale jednak inny. Pachniał wodą kolońską i mydłem. Włosy miał schludnie uczesane. Ciepłym oddechem łaskotał ją w głowę. Zaczęli tańczyć. Ale to był brat Briga, a nie chłopak, którego kochała. Gdzieś za górami uderzył piorun. Cassidy czuła się jak niezdara, ale Chase nie miał zamiaru pozwolić, żeby zakłopotanie wzięło górę i żeby chciała zejść z parkietu. - Nieźle ci idzie - zapewnił, gdy po raz szósty przepraszała, że omal nie nadepnęła na swoje własne stopy. - Na pewno. Gdzie jest mój Anioł Stróż, kiedy go potrzebuję? Chase zaśmiał się szczerze na całe gardło. Cassidy się trochę rozluźniła. Nie był Brigiem, ale czuła się przy nim bezpieczna. Trzymał ją mocno, jakby miał świadomość, że dziewczyna ma ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie. Wiedziała, że może mu zaufać. Cały czas czekała jednak na Briga. Nie dawały jej spokoju pełne nienawiści słowa Jeda: McKenzie dostanie za swoje. O Boże, musi go jakoś ostrzec. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym Chase’owi, ale ugryzła się w język. Napotkała wzrokiem spojrzenie Mary Beth Spears. Zesztywniała, bo córka pastora gapiła się na nią z nieskrywaną pogardą. Cudownie. Jeszcze jeden wróg, pomyślała Cassidy. Ten wieczór niewątpliwie upływał pod znakiem nienawiści. - Przyszła chyba reszta rodziny - wyszeptał Chase. Serce Cassidy zabiło gwałtowniej na myśl, że zobaczy Briga. Spojrzała niecierpliwie przez ramię Chase’a i zobaczyła Felicity, uwieszoną zaborczo ramienia Derricka. Miała na sobie jedwabną zieloną sukienkę, a na szyi kolię z diamentów. - Felicity! - krzyknęła Geraldine. - I Derrick. - Rychło w czas się zjawiacie - zagrzmiał Sędzia. Felicity, nie puszczając ramienia Derricka, przywitała się z matką i z ojcem. Miała rozpalone policzki, błyszczące oczy i była tak samo przejęta jak ojciec Cassidy, gdy ubił dobry interes, kupując nowego drogiego konia. Derrick był podpity, ale starał się sprawiać wrażenie trzeźwego. Przebiegł wzrokiem tłum gości i dojrzał Cassidy. Strząsnął z siebie ramię Felicity i ruszył w stronę parkietu. - Gdzie ona jest? - Kto? - Angie. Gdzie ona jest? - Tutaj jej jeszcze nie ma. - Chyba jest z moim bratem - Chase mocno obejmował Cassidy. Oczy Derricka pociemniały. - Z tym gnojkiem! Ukręcę mu łeb i... Chase zareagował natychmiast. Chwycił Derricka za klapy. - Zostaw Briga w spokoju - ostrzegł go cicho. Puścił go i znowu wziął Cassidy w objęcia. - Ma prawo tu przyjść. Został zaproszony. Przez twoją siostrę. Więc możesz przestać się o niego martwić i dać nam spokój. Dziewczyna 58