niuansów kalifornijskiej mody.

ale Bentzowi było wszystko jedno. Liczy! na coś, cokolwiek, co pomoże mu odnaleźć O1ivię. Rebecca usiadła za małym biureczkiem, wcisnęła kilka guzików i cofnęła czarnobiałe nagranie. Obraz przesuwał się szybko, ludzie w przyspieszeniu szli do tyłu, samochody jechały w odwrotnym kierunku. – Jest! – Zauważyła biegacza. Ustawiła odpowiednio taśmę. Było tak, jak mówił Tony. Biegacz przeciął parking, wyjął kopertę z kieszeni i podrzucił pod drzwiami. Bentz nie przypuszczał, by była to ta sama kobieta, która udawała Jennifer. Nie był nawet pewien, czy to kobieta, choć takie miał wrażenie. Miała na sobie luźny dres, który skrywał figurę, ale coś w podbródku i szyi – brak zarostu, brak wystającej grdyki – kazały mu myśleć, że to kobieta, choć trudno mieć pewność przy nagraniu tak niskiej jakości. Ale i tak coś miał. – Widziałaś już ją? – zwrócił się do Rebeki. – Chyba nie, ale nie sposób powiedzieć, ma czapkę i okulary. – Tony! – zawołał Bentz i chłopak, śmiertelnie znudzony, zajrzał do kantorka. – Miałeś rację. To ten biegacz? – No. – Znowu wzruszył ramionami, jakby to był jego gest firmowy. – Chyba. – Coś ci się rzuciło w oczy? Może samochód w pobliżu? – Nie, ale to ta osoba. Widzicie? Teraz upuściła kopertę. – Ona? http://www.nabudowie.info.pl/media/ – Ten sam samochód, do cholery. I ciemnowłosa kobieta za kierownicą. Nie, nie widziałem jej twarzy. Widziałem natomiast skrawek naklejki. Był na niej krzyż, jakby ten szpital był związany z jakimś kościołem chrześcijańskim. – Skoro tak twierdzisz. – Rejestracja kończy się na 66, reszty nie widziałem. – Na pewno nie 666? – Nie jestem w nastroju do żartów. – I w tym problem, Bentz. Cała sprawa to głupawy żart, który ci robi ta kobieta. Kiedy zmądrzejesz i wrócisz do Luizjany? Słuchaj, mam tu robotę. Prawdziwą. Zadzwoń, kiedy pójdziesz po rozum do głowy. – Montoya się rozłączył, a rozjuszony Bentz jeszcze przez niemal godzinę krążył po ulicach. Wjeżdżał na parkingi, patrolował zaułki, wszędzie szukał srebrnego chevroleta. Widział mnóstwo srebrzystych wozów, we wszystkich odbijało się zamglone słońce, ale żaden z nich

Los Angeles i w mieście rozpętało się piekło. Tak naprawdę bardzo chciała się dostać do wydziału zabójstw, a Jonas był jej wtyczką. Przyjaciółka i koleżanka po fachu, Paula Sweet, zapewniała, że Jonas to klucz do raju; jest w wydziale powszechnie szanowany i lubiany, toteż jeśli się za nią wstawi, jej szanse wzrosną. Znała też jego dziewczynę, Corrine O’Donnell, która także twierdziła, że Jonas może pomóc. Tak więc, jeśli niańczenie żony Bentza pomoże jej się dostać do wydziału zabójstw, proszę Sprawdź Boże, jak Caitlyn kochała to dziecko! Nic dziwnego. Jamie była urocza. Piękna jak matka i czarująca jak ojciec. Kelly zmarszczyła brwi i popatrzyła na ciemną, leniwą wodę uderzającą o pale. Musiała niestety przyznać, że Josh potrafił kusić jak sam diabeł. Pośpiesznie zawarte małżeństwo Caitlyn było początkowo dobre, nie idealne, ale co najmniej poprawne. Nawet w czasie separacji. Aż do chwili, gdy Jamie zachorowała... Biedna mała. Kelly przełknęła z trudnością ślinę, a oczy piekły ją od powstrzymywanych łez. Do diabła, kochała to dziecko. Prawie tak bardzo jak Caitlyn. Prawie tak bardzo jak własne. Może dlatego, że sama nie miała dzieci. Pociągnęła nosem i weszła z powrotem do domu, poszukać w torebce papierosów. Nic z tego. Paczka była pusta. Wrzuciła ją do kosza przy biurku i natrafiła wzrokiem na fotografię swojej siostrzenicy. Jamie siedząca w 13 cieniu magnolii, z szerokim uśmiechem, błyszczącymi niebieskimi oczami, pulchnymi rączkami splecionymi z przodu. Miała wtedy dwa i pół roku. Kelly podniosła zdjęcie w srebrnej ramce i do oczu znów napłynęły jej łzy. Caitlyn nigdy nie otrząsnęła się po śmierci Jamie, nie pomogła nawet psychoterapia u Rebeki, jak jej tam było? Rebeka Wade. Kelly zmarszczyła brwi i odstawiła zdjęcie. Przypomniała sobie, jak wkrótce po śmierci Jamie Caitlyn omal nie przedawkowała proszków nasennych. Celowo? Bardzo możliwe. Josh, ten cholerny łajdak. Facet nie potrafił trzymać łap przy sobie. Miał nawet czelność przystawiać się do niej - siostry własnej żony! Ciekawe po co, przecież ona i Caitlyn były identyczne. No, chyba że fascynowała go różnica charakterów. Bo faktycznie, w ich przypadku podobieństwo kończyło się na wyglądzie. Poza tym były zupełnie różne. Jak dzień i noc. Caitlyn bardziej nieśmiała, spokojna, skupiona, a Kelly - fajerwerki energii, milion szalonych pomysłów na minutę. Zresztą Josh Bandeaux żadnej dziewczynie nie przepuścił. Kelly spojrzała na telefon. Głos Caitlyn był pełen desperacji. Czy tego chciała, czy nie, Kelly musiała pojechać do siostry i uspokoić ją. Opadła na zamszową kanapę i gapiła się w otwarte drzwi. Teraz nie miała na to siły. Wiedziała, o czym Caitlyn będzie chciała rozmawiać. Najpierw pozwoli jej ochłonąć. Co można było powiedzieć o ostatniej nocy? Caitlyn po prostu wypiła o jednego drinka za dużo, może więcej niż jednego. To wszystko. No, niezupełnie. Ale nikt nie musi wiedzieć nic więcej. Morrisette zgniotła papierosa i nacisnęła ostro na hamulce. Samochód zatrzymał się kilka centymetrów od policyjnej blokady wokół domu Bandeaux. Kilka policyjnych samochodów i furgonetka stały bezładnie na ulicy i podjeździe. Wysoki murowany dom z dużymi oknami, zielonymi okiennicami i obszernym patio był otoczony ogrodzeniem z kutego żelaza i bujnym żywopłotem. Dwóch policjantów w mundurach stało przed domem, żółta taśma otaczała miejsce zbrodni, ciekawscy sąsiedzi patrzyli zza zasłonek, a ci bezczelniejsi stali przed domami. Reed wyszedł z samochodu, zanim Sylvie wyłączyła syrenę. Na zewnątrz panował upał, powietrze było bardzo wilgotne. Jeszcze zanim otworzył furtkę i machnął odznaką, zdążył poczuć piekące kropelki potu na czole. Gdy Morrisette dogoniła go, przed dom zajechała furgonetka lokalnej telewizji. - Sępy na drugiej! - ostrzegła. - Trzymaj ich z daleka - warknął Reed do jednego z policjantów, pokazując brodą na reportera i kamerzystę wysiadających z białego samochodu. - Jasne. - Młody policjant skrzyżował ręce na piersi i spojrzał surowo na reporterów. Reed wszedł przez otwarte frontowe drzwi i rozejrzał się po olbrzymim, starym, ale odnowionym domu. Uważając, żeby niczego nie dotknąć, skierował się w stronę głosów. Drogie dywany, którymi wyłożono marmurowe posadzki holu, tłumiły kroki. Obrazy przedstawiające konie czystej krwi zdobiły ściany, szerokie, podwójne schody zapraszały na górę. Przez uchylone drzwi zajrzał do gabinetu. Ścisnęło go w żołądku na widok tego, co zobaczył. 14 Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi. - Chryste - wyszeptała Morrisette. Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów. - Podciął sobie żyły? - zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu. Morrisette wyraźnie pobladła. - Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem - powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu. - Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? - Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła. - Po prostu uważam, że to nie w jego stylu. Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd - jak to określiła Sylvie - supermodnej szczoteczki do zębów. - Nikt niczego nie ruszał? - zapytał jak zawsze. - Nie, czekaliśmy na pana - automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. - Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. - Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. - Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo. - Niemożliwe - mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy. - Może miał kłopoty finansowe - zasugerował Reed. - Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało. - Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć - upierała się Sylvie. - Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? - Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. - Szkoda. - Więc uważasz, że został zamordowany? - zapytał Reed. Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi. - Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. - Podniosła szczupłe ramię zmarłego. - Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh. - Znaleźliśmy list pożegnalny - powiedział jeden z policjantów. - Jest w drukarce, o tutaj. - Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając. Znikąd pomocy. 15 - Och, daj spokój - mruknęła Sylvie. - Jakby był w sytuacji bez wyjścia? Niemożliwe. Bandeaux nie miał skłonności do dramatyzowania. - Może cierpiał na depresję. Sylvie przewróciła oczami. - Tak, jasne, bo życie tutaj jest nie do zniesienia. Facet miał wprawdzie tylko jedno bmw. Ale miał też range rovera, corvettę, kilka koni wyścigowych, ten mały pałac i dom w St. Thomas z pokaźnym kawałkiem ziemi i prywatną zatoką. Tak, jasne, świetny kandydat do kuracji prozakiem. Diane powstrzymała uśmiech i popatrzyła na martwe ciało Bandeaux. Morrisette, wciąż potrząsając głową z powątpiewaniem, rozglądała się po pokoju. Luksusowe meble - wiśniowe drewno i skóra, najnowocześniejszy komputer, drogi sprzęt grający, szklany humidor na cygara... same cygara pewnie kosztowały więcej, niż posterunkowy zarabia przez cały tydzień. - Trudno mi przełknąć tę bajeczkę o biednym Joshu. Reed uniósł brwi. - Tak dobrze go znałaś? - Sporo o nim wiem. Naprawdę sporo. I nie uwierzę, że zniszczył sobie koszulę od Brooks Brothers tym cholernym scyzorykiem. - Spojrzała pogardliwie na zakrwawiony nóż. Reed zastanowił się. Miała rację. Z pozoru życie Josha Bandeaux wyglądało bajecznie; ale to jeszcze nie znaczy, że nie popełnił samobójstwa. Reed nie wykluczał żadnej możliwości. - Co już wiemy? - zapytał jednego z policjantów. - Niewiele. Zdaje się, że Bandeaux pracował nad tym. - Wskazał na dokumenty wystające z papierowej teczki i za pomocą ołówka otworzył ją. - Co to jest? - Pozew o spowodowanie śmierci - powiedziała Moses, marszcząc brwi i przyglądając się dokumentowi. - Wygląda na to, że Bandeaux zamierzał oskarżyć żonę o spowodowanie śmierci ich dziecka. - Urocze. - Morrisette przewróciła oczami. - To już bardziej do niego podobne. - Jak zmarło dziecko? - zapytał Reed. - Nie mam pojęcia - mruknęła Diane, oglądając uważnie ramię denata. Reed spojrzał na Sylvie. - Nie wiem - przyznała i zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co się stało z dzieckiem Bandeaux. - Musimy się tego dowiedzieć. Coś jeszcze? - Reed zwrócił się do policjanta. - Nie było włamania. Frontowe i tylne drzwi zamknięte na klucz, okna pozamykane, z wyjątkiem dwóch okien na górze i tych drzwi. - Wskazał na drzwi balkonowe w gabinecie. - Prowadzana werandę. - Sprawdźcie odciski. - Tak jest, detektywie - wycedziła Diane Moses. - Innymi rzeczami też się zajmiemy. Wiemy, jak wykonywać naszą pracę. - Olała! - zamruczała Sylvie, gdy Diane odeszła od biurka. - Ktoś tu jest bardzo drażliwy. Ktoś komuś nadepnął na zawodowe odciski. - Słyszałam, Morrisette - syknęła Moses, nie przerywając rozmowy z fotografem. - Co jeszcze wiadomo? - zapytał Reed policjanta. 16 - Radio było włączone i ustawione na jakąś stację z muzyką klasyczną. Rozmawialiśmy ze sprzątaczką, Estello Pontiac - naprawdę się tak nazywa, jak samochód - to ona zadzwoniła dzisiaj rano na policję. Weszła do domu i znalazła ciało. Doznała niezłego szoku. Gdy przyjechała ekipa, facet był już zimny, zmarł w nocy. Oficer Spencer rozmawiał z jednym z sąsiadów. - Policjant zajrzał do notatek. - Nazywa się Stanicy Hubert, mieszka obok, od północnej strony. Hubert mówi, że koło jedenastej wieczorem zauważył nieduży biały samochód, który odjechał pół godziny później. Nie odczytał numerów rejestracyjnych, ale wydaje mu się, że już kiedyś widział ten samochód. Twierdzi, że wygląda jak ten, którym jeździ pani Bandeaux. - Żona, z którą denat się rozstał? - upewnił się Reed. - Tak. Otoczyliśmy cały teren taśmą i sprawdzimy samochody stojące w okolicy i auta jego znajomych. - A co z żoną? - Od niej zaczniemy. Reed jeszcze raz spojrzał na ręce Bandeaux, gdy lekarz podwinął ostrożnie rękawy koszuli. Brakowało jednego guzika przy mankiecie, co wydawało się dziwne i nie pasowało do Bandeaux. Fryzurę miał idealnie ułożoną, tylko kilka zagnieceń na ubraniu, buty wyczyszczone na błysk. I do tego urwany guzik? Reed przyjrzał się przedramionom zmarłego. Nacięcia na nadgarstkach zrobione były pod dziwnym kątem... Cholera, może Morrisette miała rację z tym zabójstwem. Może upozorowanie samobójstwa nie do końca mordercy wyszło. Jeśli tak, to jest szansa, że będą mieli szczęście i znajdą jakieś ślady, jeżeli zabójca był nieostrożny. - Poza tym w zmywarce były dwa kieliszki do wina. Służąca opróżniła wczoraj zmywarkę przed swoim wyjściem, więc albo Josh miał gościa, albo sam zabrudził oba kieliszki. Sprawdzamy odciski palców. Wydaje się, że na jednym kieliszku jest ślad po szmince. Weźmiemy próbkę i zobaczymy, może w laboratorium zdołają określić producenta i markę. Gdy lekarz skończył oględziny, Reed wyszedł z pokoju, a cała ekipa zabrała się do zbierania odcisków, mierzenia plam krwi i szukania dowodów w całym pokoju i domu. - Coś jest na automatycznej sekretarce? - Ma pocztę głosową, właśnie sprawdzamy. - A poczta elektroniczna? - Jak tylko skończymy zbierać odciski z komputera, przejrzymy pliki. - Gdzie on pracuje? - Ma własną firmę - odpowiedziała Morrisette. - Inwestycje. Konsulting. Taka finansowa złota rączka. Miał kłopoty z Komisją Papierów Wartościowych. Wydaje mi się, że jego biuro mieści się na Abercorn, tuż przy Reynolds Square. - Byłaś tam? - Po co miałabym tam chodzić? - zapytała. - W ramach swojego śledztwa. - Nieoficjalnego śledztwa - poprawiła go, mrużąc groźnie oczy. - Mam tu adres - wtrącił policjant. - Znalazłem go na papierze firmowym. Rzeczywiście Abercorn. - Sprawdź to. - Reed zwrócił się do Morrisette. - Porozmawiaj z pracownikami. Zorientuj się w sytuacji. Może będą wiedzieli, czy Josh cierpiał na depresję. Będą nam potrzebne billingi telefoniczne, dokumenty finansowe, zeznania sąsiadów, rodziny i przyjaciół. 17 - O ile w ogóle miał przyjaciół - odezwała się Morrisette. - Nie potrzebuję pouczeń. Znam procedurę. Pracuję tu już jakiś czas, pamiętasz? Wystarczająco długo, by zebrać masę informacji o Joshu Bandeaux. - Porozmawiam jeszcze raz z tym sąsiadem, jak on się nazywał? Hubert? Może zauważył, kto wsiadł do białego samochodu. - Miejmy nadzieję - powiedziała Morrisette bez entuzjazmu, a Reed jeszcze raz spojrzał na ofiarę. Może uda mu się coś jeszcze wyciągnąć od tego sąsiada. Przy odrobinie szczęścia... Jednak zbytnio na to nie liczył. Rozdział 3 Caitlyn źle się czuła, tak źle, że musiała się zdrzemnąć, a teraz usiłowała nadrobić stracony czas... stracony czas... zawsze ten sam problem, pomyślała, wyciskając gąbkę nad wiadrem. Spieniona woda była czerwona od krwi, którą wytarła ze ścian, luster, zagłówka i dywanu w sypialni. Wyczyściła wannę i prysznic, wycierała, szorowała, skrobała, aż połamała paznokcie, a dłonie poczerwieniały i szczypały od środków czyszczących. Zdjęła firanki, wrzuciła do pralki i nastawiła płukanie. Oskara musiała zamknąć w garażu, bo zaczął węszyć i zlizywać krew z dywanu. Nie mogła znieść tego bałaganu. Przypominał jej o tym całym koszmarze. Powtarzała sobie, że wcale nie chodzi o usuwanie śladów. Nie było żadnego przestępstwa. Miała krwotok z nosa i chociaż wiedziała, że cała ta krew nie może należeć do niej, to jednak nie mogła wezwać policji. Czego się boisz? Nie odpowiedziała sobie, wylała brudną wodę do brodzika i ostatni raz przetarła kafelki. W pamięci znów odżył ten obraz. Zamarła. Papiery, dokumenty. Pozew leżący na biurku Josha. I krew... sącząca się, gęsta, czerwona krew i jego oskarżające, niewidzące oczy. - Jezu! - wyszeptała i przeszedł ją dreszcz. To był sen. Nocny koszmar. Popędziła na dół, wstawiła szczotkę i wiadro do szafki w garażu. W łazience przy gabinecie umyła ręce, nie wiadomo który już raz. Obejrzała skaleczenia, posmarowała je maścią i owinęła bandażem. Rany nie były głębokie, zwykłe niewielkie nacięcia. Boże, czemu nie pamięta, jak się okaleczała? O to chodzi, prawda? To jakaś poważna psychoza. Sama się tak zamęcza, aby zagłuszyć poczucie winy po śmierci Jamie. Czy nie tak powiedziałaby doktor Wade? Chciałaby porozmawiać z doktor Wade. Opowiedzieć jej o wczorajszej nocy. Ona by zrozumiała. Spróbowałaby pomóc. Ona... Ale jej nie ma. Opuściła cię. Wzięła urlop na badania naukowe i porzuciła cię. Zostawiła na pastwę demonów i duchów. - Nie! - krzyknęła, waląc pięścią w ścianę. Z garażu dobiegło ją ostre, zaniepokojone szczeknięcie Oskara. Spokój. Bądź silna. Na miłość boską, opanuj się albo znów skończysz w psychiatryku. Wzięła kilka głębokich oddechów, a potem powoli, starając się zapanować nad sobą, natarła ręce kremem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Była blada. Piegi stały się wyraźniejsze niż zwykle. Spociła się z wysiłku, a wilgotne kasztanowe włosy skręciły się. Poczuła w głowie narastający ucisk, resztki migreny pulsującej za okiem. I ten niepokój, wciąż czający się w ukryciu. Nie mogła pozwolić, 18