wypowiadał głośno obawy, które i ją dręczyły. Nie chciała tego słuchać.

miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Ktoś, kogo nie widziała. Potem niepokój mijał równie szybko, jak się zjawiał. Tętno się uspokajało, oddech wyrównywał. Znów czuła się dobrze. Przez kilka dni, przez kilka tygodni, a potem... Od pogrzebu było gorzej, ataki zdarzały się coraz częściej. Potem potrzebowała dwóch-trzech dni, żeby złapać oddech, lecz wkrótce, kiedy wchodziła do metra - bum! - świat znów zaczynał się walić! Próbowała jakoś to sobie wytłumaczyć. Straciła siostrę, walczyła z matką, a ojciec... Bóg jeden wie, co się z nim działo. Skonsultowała się z profesorem Marcusem Andrewsem, wykładowcą kryminologii. Profesor powiedział, że to prawdopodobnie reakcja na stres. - Niech się pani wyluzuje - poradził. - Proszę dać sobie trochę czasu na wypoczynek. To, co można osiągnąć w wieku dwudziestu lat, równie dobrze można osiągnąć rok później. Ale oboje wiedzieli, że ona nie zwolni. Miała taki styl. Jak często powtarzała jej matka, Kimberly była bardzo podobna do swojego ojca. I tak samo jak on nigdy niczego sie nie bała. Tym gorsze wydawały się napady niepokoju, które ją ostatnio dręczyły. Pamiętała, jak kiedyś z siostrą i z ojcem poszła do wesołego miasteczka. Miała osiem lat. Ona i Mandy były bardzo podekscytowane. Całe popołudnie http://www.nurgia.pl Gorący prysznic mógł poczekać. Kolacja też mogła poczekać. Najważniejsze, żeby dotrzeć do Nowego Jorku. Błyskająca dioda na automatycznej sekretarce informowała o pozostawionych wiadomościach. Popatrzyła na nią z obawą. Potem westchnęła, usiadła i przygotowała się do robienia notatek. Sześć telefonów. Nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że nikt nie wiedział, gdzie jest. Cztery razy ktoś odłożył słuchawkę. Za piątym odezwał się Carl Mitz: Nadal usiłuję skontaktować się z panią Lorraine Conner. Musimy porozmawiać. Pomyślała, że wcześniejsze połączenia to też dzieło Carla Mit¬ za, chociaż mogła się mylić. Najbardziej zaskoczyło ją szóste połączenie. Dzwonił jej dawny kolega z pracy w Bakersville - Luke Hayes. - Rainie, jakiś adwokat dzwoni po całym mieście, rozpytując o ciebie i twoją matkę. Nazywa się Carl Mitz. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

- Rozumiem. Jej matką była Molly Conner? - Tak, była. - Wie pan, ile Lorraine ma lat? - Nie. Jestem zbyt mądry, żeby pytać kobietę o wiek. - Z pewnością można by to sprawdzić w papierach. Mam na myśli akta personalne. Sprawdź odpowiedzi. Może młody psycholog wyrzucał sobie, że powinien był przewidzieć, co się stanie. Może podczas długich bezsennych godzin zastanawiał się, czy mógł zrobić więcej. Rainie nie wiedziała o nim zbyt wiele. Trochę rozpytywała wśród rodziców. Wszyscy zapewniali ją, że Mann jest bardzo miły. Niedoświadczony, dodawali niektórzy, ale pracowity i gorliwy. Podczas wtorkowej tragedii z pewnością stanął na wysokości zadania i sprawnie wykonał wszystkie polecenia. Należała mu się pochwała. Ale Rainie wciąż zastanawiała się nad związkami Manna z panną Avalon. Pomimo zmęczenia wyglądał na typowego amerykańskiego przystojniaka. Szczupły. Krótko ostrzyżone brązowe włosy. Niebieskie oczy. Gdyby zatrudnił się w liceum miałby pewnie sporo wielbicielek. A w szkole podstawowej K-8 w Bakersville? – Panno Conner – powiedział Mann, wyraźnie zaskoczony jej wizytą – miło mi znowu panią widzieć. – Uśmiechnął się uprzejmie. Jej obecność wcale go nie zaniepokoiła. – Dzień dobry, panie Mann. – Rainie podała mu rękę. Słaby uścisk, pomyślała.