- Cholera - mruknał Alex i potarł nos wierzchem dłoni. -

- Przysięgam, że zaraz zawołam gliny. - Naprawdę? - szydził, przysuwając się do niej, tak że prawie ocierał się policzkiem o jej usta. Wyczuwał zapach 107 jej strachu: był dla niego jak afrodyzjak, powodował gigantyczną erekcję. - A mnie się wydaje, że powinnaś raczej wezwać adwokata. Skłamałaś pod przysięgą, Ruby. - Nie skłamałam. Powiedziałam, że widziałam, jak prowadziłeś wóz Nevady, i tak rzeczywiście było. - Wyszarpnęła się z jego uścisku z nadspodziewaną odwagą. Potem zamiast zmykać jak spłoszona klacz, wyciągnęła rękę za jego plecy i włożyła klucz do zamka. Próbowała otworzyć drzwi, ale Ross je blokował, a w dodatku znowu chwycił ją za rękę. Z trudem przełknęła ślinę. - Zejdź mi z drogi, Ross - warknęła. - I nigdy więcej mnie nie zaczepiaj. - A co, właśnie to robię? Zaczepiam cię? - Spodobało mu się to określenie i uśmiechnął się w duchu, kiedy zauważył, jak zbladła. Mimo że Ruby trzymała fason, sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje ze strachu - ku satysfakcji Rossa. Czuł się oszołomiony władzą, jaką nad nią miał. Może powinien zaciągnąć Ruby do przyczepy, spoić ją i... Ulicą przejechało policyjne auto i Ross puścił Ruby tak gwałtownie, że omal się nie przewróciła. Nie, ani na to pora, ani miejsce. Musiał zwolnić, być cierpliwym. Nie chciał kłopotów z policją. Przynajmniej na razie. Ruby mogła poczekać. Zresztą miał do upieczenia większą pieczeń. Rozdział 11 http://www.oczyszczalnie-sciekow.org.pl/media/ - To było straszne. Okropne. - Marla z trudem wypowiadała słowa, wstrzasnieta tym, co znowu jak ¿ywe staneło jej przed oczami. Widziała znowu mokra od deszczu droge, rozpadajaca sie szybe, słyszała zgrzyt metalu, pisk opon i ten straszny krzyk. - Doktor Robertson słuchał jej uwa¿nie, mru¿ac oczy. - Tak, i w koncu przypomniałam sobie Pam. Ciagle jeszcze niewiele na jej temat pamietam, ale wiem ju¿, ¿e... planowałysmy cos razem... nie pamietam tylko, co to było. - Jestes zmeczona - powiedział Alex. - Na razie daj sobie z tym spokój. - Tak, ale musze porozmawiac z detektywem Paterno. - Jutro rano. - Dobrze - zgodziła sie, nagle wyczerpana. Miała

76 kaciki jej ust na ułamek sekundy opadły w dół, jak zawsze, kiedy ogarniał ja niepokój. - A wiec słyszałas nas. Dlaczego nie reagowałas? - Próbowałam. Ale nie byłam w stanie sie poruszyc. - Nie przejmuj sie tym. Sprawdź w tygodniu. Gdybys o niej mówiła, któras z nas musiałaby o tym pamietac, nie sadzisz? - Ale przecie¿ byłam z nia tamtej nocy, a teraz... teraz ona nie ¿yje. Ten nieszczesny kierowca cie¿arówki te¿. - Zmarł? - spytała Joanna i wzdrygneła sie, marszczac nos. - Có¿, biorac pod uwage jego stan, mo¿e to lepiej. Powiedz to jego rodzinie, pomyslała Marla, której na sama mysl o tym robiło sie słabo. - Jest mi z tym tak... cie¿ko. - Wiem. Wiesz? Doprawdy? Jak to mo¿liwe? Dwoje ludzi straciło przeze mnie ¿ycie, a ja nawet tego nie pamietam! Marla scisneła kieliszek tak mocno, ¿e omal go nie zmia¿d¿yła.