morderstwie.

niestety, nie doczekasz końca. – Powiedz mi teraz. Ho, ho, ma jaja! Niby co ona sobie myśli, ciągnąc mnie z język? Zadając pytania, choć powinna być przerażona, załamana i błagać o życie? To ja kontroluję sytuację. Nie rozumie tego? – Nie musisz niczego wiedzieć. – Znasz mojego męża? – PJ? Oczywiście. – Więc to ty udawałaś Jennifer? Nie mogę się powstrzymać, muszę się roześmiać. A potem buczę. – Buuuu, zła odpowiedź. Przykro mi, przegrałaś. Musisz zostać tam, gdzie jesteś. Sama. To twoja wygrana. – Nie uśmiechnęła się nawet. Suka. Nie ma poczucia humoru. – Słuchaj, nie mam dużo czasu. Pomyślałam, że coś ci pokażę, dam ci coś do jedzenia i uciekam. Chwileczkę... – Teatralnie długo szperam w torbie, wsuwam przez pręty puszkę di*. Peppera i zapakowaną kanapkę. Jestem w rękawiczkach, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy nie za wiele. Zostawiam jej żałosne śniadanie w klatce. Nie zwraca na nie uwagi. Proszę bardzo. Chce się zagłodzić na śmierć? Nie ma sprawy. Ale jestem pewna, że zaczyna pękać, na twardej powierzchni pojawią się zaraz pierwsze rysy. Na pewno okaże większe zainteresowanie albumem rodzinnym. Otwieram księgę powoli i przechodzę do mojej ulubionej części – Bożego Narodzenia. http://www.pappatore.pl/media/ jednak ją słyszał, i to dwukrotnie. – Nic ci nie będzie – powiedział. Starał się do niej podejść, ale nogi miał jak z ołowiu, poruszał się, jakby brodził w ruchomych piaskach. Im bardziej się starał, tym większy dystans ich dzielił. Jej twarz na jego oczach rozpadała się na kawałki. Nagle uniosła powieki. – To twoja wina – powiedziała, gdy z jej twarzy odpadały piaty skóry, zostawiając czaszkę i oskarżycielskie oczy. – Twoja wina. – Nie! Bentz gwałtownie otworzył oczy i znalazł się w łóżku. Sam. Serce waliło mu jak oszalałe, czuł jego uderzenia w głowie, ale wszystko zagłuszał warkot silnika ciężarówki na podjeździe i stukot opróżnianych kontenerów na śmieci. Która jest godzina, do cholery? Sypialnię zalewało słońce. Spojrzał na zegarek. Po dziewiątej. W końcu spał.

– Jak w Nowym Orleanie. – Mówię poważnie. Tak zwana przyjaciółka Jennifer pogrywa sobie z tobą. San Juan Capistrano? Litości. Mówisz jej, że widzisz duchy, a ona cię tam wysyła? No nie. – Ona nie jest duchem – powiedział, choć w głębi duszy miał wrażenie, że jest nawiedzony. Czuł się tak, jak tego chciał ten, kto tym wszystkim sterował. – Muszę kończyć. – Nie wytrzyma dłużej drwin. Sprawdź otaczającą ją szkarłatną chmurą. Zamrugał. Oczywiście, że jej tu nie ma; woda mieniła się w blasku słońca. Zadzwoniła jego komórka. Wyświetlacz poinformował, że dzwoni Jonas Hayes. Z prywatnego telefonu. – Bentz – rzucił do słuchawki, ciągle wpatrzony w morze. Bolała go noga, bardziej po tej nocnej kąpieli. Wiek dawał mu się we znaki, choć za żadne skarby nie przyznałby się do tego. A Olivia uważa, że jest na tyle młody, by poradzić sobie z trudami ojcostwa. Gdyby go teraz zobaczyła, gdyby widziała, jak kusztyka po molo i widzi duchy w wodzie... – Musimy pogadać. – Hayes mówił krótko, oficjalnie. Najwyraźniej jeszcze mu nie przeszło. – Kiedy? – Bentz zmrużył oczy i patrzył pod molo. Wędkarz akurat zarzucał wędkę tam, gdzie według jego obliczeń Jennifer uderzyła w