- Nie grożę, tylko obrażam, tak jak pan obrażał Alexandrę.

Zwiesiła smutno głowę. - Mama mówi, że jestem za mała, żeby chodzić do Sali Renesansowej. - Nie zaprosimy jej. Pójdziemy tylko we dwójkę, ty i ja. - Ojciec uśmiechnął się przebiegle. - Tylko pamiętaj, musisz włożyć sukienkę i najlepsze buciki. Te, które cisną. Gloria mogłaby włożyć nawet ciżmy z żelaza, byle iść z ojcem do Sali Renesansowej. Buciki rzeczywiście cisnęły. Wystarczyła krótka droga z domu do hotelu, a już ją bolały palce stóp. Spojrzała na fasadę St. Charles z nabożnym podziwem. Uwielbiała ten budynek i wszystko, co się z nim wiązało: wyłożone boazerią, staroświeckie windy, które tak śmiesznie skrzypiały, kiedy rozwoziły gości, ożywioną, zawsze pełną ludzi recepcję, zapach politury zmieszany z zapachem kwiatów. Wszyscy ją tutaj lubili. Mogła się tutaj śmiać, skakać i objadać do woli miętowymi czekoladkami. Nikt jej nie strofował, nie wypominał złego zachowania, nie robił srogich min. Lubiła hotel także dlatego, że należał do taty i jakoś dziwnie był do niego podobny. W hotelowych wnętrzach czuła się bezpieczna, niczym w ramionach Philipa. Czasami podejrzewała, że mama nienawidzi Hotelu St. Charles równie mocno, jak ona i tata go kochają. Może dlatego, że władza mamy tutaj nie sięgała, że mama nie miała tu nic do powiedzenia. Ilekroć próbowała rozmawiać o hotelu, tata odpowiadał jakoś ostro, z gniewem. Nigdy takim go nie słyszała. Uśmiechnięty boy otworzył przed Glorią drzwiczki samochodu. - Dobry wieczór. Co słychać, moja panno? - Dziękuję, wszystko dobrze. - Zostaniemy na kolacji, Eryku. - Ojciec wręczył chłopcu kluczyki i wziął córkę za rękę. - Gotowa? Kiedy skinęła głową, ruszyli ku wejściu. - Dobry wieczór, panno St. Germaine, miło znowu widzieć pannę w naszych progach - witał ją wylewnie szwajcar. - Dziękuję, Edwardzie - odpowiedziała tonem dorosłej damy. - I ja się cieszę, że pana widzę. Przyjechaliśmy na kolację. - Tu zniżyła głos. - Jemy dzisiaj w Sali Renesansowej. - A to pogratulować. Mają dzisiaj, tak mówili, pyszną melbę z truskawkami. - Tu zrobił oko, a Gloria zachichotała. Ręka w rękę wkroczyła z ojcem do holu - i zaparło jej dech w piersiach. Hotel zawsze zdawał się jej taki wspaniały. Z sufitu zwieszał się ogromny żyrandol rzucający świetliste refleksy na ściany i podłogę, połyskiwały mosiężne ozdoby i wypolerowane boazerie z cyprysu. Mama mówiła, że wnętrza St. Charles są zbyt bogate, ale dla Glorii było to najpiękniejsze miejsce pod słońcem. - Jestem z ciebie bardzo dumny - szepnął tata, ściskając jej dłoń. - Pewnego dnia będziesz zarządzała tym hotelem. Już teraz widać, że świetnie sobie poradzisz. Gloria rozpromieniła się na tę pochwałę. Ojciec przyprowadzał ją do St. Charles od chwili, kiedy zaczęła chodzić, wyjaśniał wszystko, co wiązało się z prowadzeniem hotelu. Wielu rzeczy nie rozumiała, ale zawsze słuchała pilnie ojcowskich słów, szczęśliwa, że traktuje ją jak dorosłą osobę. To właśnie dzięki tym rozmowom zdążyła już nieźle poznać St. Charles i wiedziała, na czym polega zarządzanie rodzinną firmą. Hotel miał sto dwadzieścia pięć pokoi i apartament zajmujący ostatnie piętro, gdzie nocowało trzech prezydentów USA: Roosevelt, Eisenhower i Kennedy. W St. Charles zatrzymywali się też wszyscy gubernatorzy Luizjany, od czasu gdy hotel otworzył swoje podwoje, a także gwiazdy filmowe: Clark Gable, Marylin Monroe, Robert Redford. Nie dalej jak przed rokiem mieszkał tutaj Elton John, chociaż tata wcale nie był szczęśliwy, że przyjazd piosenkarza ściągnął do hotelu tłumy nastolatek polujących na autografy. http://www.powiekszaniebiustu.biz.pl Alexandra zakrztusiła się herbatą. - A o czym tak gawędziliście? Przyjaciółka podniosła się z krzesła i klepnęła ją w plecy. - Jesteś zazdrosna? - Nie! Nawet go zbytnio nie lubię. A poza tym on nie jest moim lordem Kilcairnem. - A ty nie jesteś już moją guwernantką, nauczycielką i damą do towarzystwa - stwierdziła Victoria. - Nie muszę ci mówić, o czym rozmawiałam z Lucienem Balfourem. Alexandra była gotowa udusić Vixen, jeśli ta nie powie jej wszystkiego. Wcale nie czuła zazdrości. - Możesz milczeć - oświadczyła. - Z mojego doświadczenia wynika, że słowa Kilcairna rzadko nadają się do powtórzenia. Przyjaciółka zachichotała. - Łatwo cię przejrzeć.

Odchrząknął. - Tak. Jesteś nauczycielką mojej kuzynki. Na chwilę... pozbyliśmy się hamulców, ale nie miałem prawa wciągać cię w swoje osobiste kłopoty. Nie zrobię tego więcej. Widząc jego sztywną, dumną postawę, doszła do wniosku, że chyba nigdy w życiu przed nikim się nie kajał. Wyczuwała w nim jednak szlachetność, z której zwykle żartował. To ona nim powodowała, kiedy pierwszy raz stanął w jej obronie i później na balu, gdy na jej Sprawdź Zapalił cygaro od lampy. - Czy nie łamie pani własnych zasad, panno Gallant? Wybiega pani za samotnym dżentelmenem? - Przyprowadziłam eskortę. Obejrzał się. W drzwiach stał William Jeffries, jednocześnie rozbawiony i zakłopotany. - Odejdź, Daubner - rzucił Lucien rozkazującym tonem. - Niech pan zostanie, milordzie - poprosiła Alexandra, nim baron zdążył zrobić krok. - Co pan powiedział tej dziewczynie, lordzie Kilcairn? - Nie pozwolę się przesłuchiwać guwernantce. - Zwłaszcza w obecności świadków. - Daubner, zostaw nas samych. - Nie... - Daubner, wynocha!