dostałam ¿adnego nowego lekarstwa. Wszystko było jak

kurtke, pomógł Marli wło¿yc długi płaszcz, a nastepnie trzymajac ja silna reka pod łokiec, wyprowadził za drzwi. 229 Weszli na podjazd, gdzie stał jego stary, zniszczony dodge, z którego prawdopodobnie wyciekał olej, benzyna i Bóg wie co jeszcze. - O co ci własciwie chodzi? - spytała Marla. - Dlaczego trzymasz sie z daleka od rodziny? Nick usmiechnał sie krzywo. - Bo tak chce. - Pomógł jej wejsc do kabiny, po czym sam wskoczył do srodka. Przekrecił kluczyk w stacyjce i stary silnik natychmiast zbudził sie do ¿ycia. - Lubisz byc autsajderem. - Uwielbiam. - Dlaczego? Zatrzymał sie przy słupie, do którego przymocowana była tabliczka z przyciskami. Wcisnał numer i brama otworzyła sie z cichym szumem. - Nigdy nie korzystałem z wydeptanych scie¿ek. - Czarna owca. Banita. Wyrzutek. http://www.psychoterapiawarszawa.info.pl i modlitw ciągle przewijało się imię jej męża. Shep znalazł swoją koszulę - leżała pognieciona na biurku. Co on sobie myślał? Jego wóz stał przed domem, a on oddawał się pieprzeniu, podczas gdy Peggy Sue nawet nie mogła się wyspać i pewno była na nogach już od świtu, walcząc z porannymi mdłościami i z dzieciakami. Okazał się głupcem. Co do tego nie miał wątpliwości. Marzyło mu się, że zostanie następnym szeryfem, szykował się na bohatera śledztwa w sprawie Estevana i był gotów to wszystko zaprzepaścić dla jednego szybkiego numerka. Dopiął koszulę, gdy jęki ustały i do pokoju weszła Vianca, ubrana tylko w czerwony szlafrok. Stanęła, widząc, co robi Shep. - Wychodzisz? - Muszę. - Ale jest jeszcze wcześnie. - Nie, Vianca, jest późno.

- Si. Potworem. - Ja... pomyślę o tym. - Zrób to, a ja będę się modliła. Do Matki Boskiej i... - Ona sobie poradzi. Nie musisz wzywać wszystkich świętych - rzuciła Shelby. Na to małe bluźnierstwo przerażenie pojawiło się na pucołowatej twarzy Lydii. Shelby wybuchnęła śmiechem i ucałowała ją w policzek. - Pozwól, że załatwię to po swojemu, dobrze? Nie potrzebuję ani ciebie, ani Najświętszej Dziewicy, ani nawet Pana Sprawdź - Momento - zawołała Vianca gdzieś ze środka domu. Puls Shepa poszybował ku stratosferze, gdy tylko usłyszał jej głos. Pojawiła się niemal natychmiast. Patrzyła na niego spokojnymi, ciemnymi oczami, kiedy otwierała drzwi. - Dziękuję, że przyjechałeś. - Nie ma za co. - Ściągnął kapelusz i trzymał jego kres w spoconych palcach. - Proszę, daj mi go. - Wzięła od niego kapelusz, muskając przy tym jego palce. Przeszył go rozkoszny dreszcz, od rąk aż po miejsce, w którym barki łączą się z kręgosłupem. Zapachy korzennych przypraw i papierosowego dymu mieszały się z wonią jej perfum. - Chciałbyś się czegoś napić? Mam colę albo kawę, albo... - Nie, dziękuję - skłamał. Zupełnie zaschło mu w gardle. Jej włosy były ciemne i błyszczące; delikatne loki okalały twarz w kształcie serca. Świetliste oczy spoglądały na niego sponad prostego, krótkiego nosa. Vianca miała najpełniejsze wargi, jakie kiedykolwiek widział. Była ubrana w białe dżinsy, szeroki, czarny pas ze srebrną sprzączką i intensywnie różowy top, który opinał jej piersi. - Mówiłaś, że masz informacje o tej sprawie. - Tak... chwileczkę. Muszę sprawdzić, co u madre. Proszę, usiądź. - Pokazała mu kanapę w pokoju, gdzie grał