Zrobił kilka kroków w stronę wejścia.

- Do usług. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY Lily obudziła się przy wtórze ptasich świergotów. Sądząc po łagodnym świetle, musiało być jeszcze bardzo wcześnie. Wstała nie bez trudu i wyszła na balkon, by napawać się pięknem Bożego dzieła. Z przechyloną lekko głową wsłuchiwała się w śpiew ptaków, gdy nagle poczuła przejmujący chłód, jak w styczniu. Nie, na świecie czerwiec, a jej jest zimno? Roztarła ramiona. Ptaki śpiewają, wstał piękny dzień. Tymczasem ona umiera. Nie potrafiła powiedzieć, skąd ta pewność. Jasna, nieodparta. Rozejrzała się w poszukiwaniu ptaków. Słyszała je, ale dojrzeć ich nie mogła. To dobrze, pomyślała i ogarnął ją spokój. Może On jednak weźmie ją do siebie. Może wybaczył jej grzechy. Tak wiele, wiele grzechów... Zeszła z balkonu. Boso, w samej koszuli i bez szlafroka wyszła z sypialni. Santos już wstał. Czuła zapach kawy, dochodził ją szelest przewracanych stron gazety. Santos sypiał niewiele. Kładł się późno, wcześnie wstawał. Nawiedzające go koszmary skradły mu radość głębokiego, długiego snu. Przeszła powoli do kuchni. Przenikający ciało chłód stawał się nie do zniesienia. Bardzo chciała, żeby Santos pokochał kogoś, znalazł kogoś bliskiego, z kim mógłby przeżyć życie, z kim nigdy nie czułby się samotny i opuszczony. Jak ona. Zycie jest takie krótkie, myślała. Trzeba chwytać je garściami, korzystać z niego póki czas. Santos siedział przy stole kuchennym nad gazetą i poranną kawą. Widok jego pochylonej sylwetki napełnił ją taką miłością i dumą, że na moment ustąpiło przejmujące zimno. Nie urodziła go, ale kochała z całego serca, jakby był jej synem, jakby wykarmiła go własną piersią. Kiedy stąd odejdzie, odszuka jego matkę, opowie jej o chłopcu. Chociaż Lucia zapewne wszystko o nim wie. - Santos? Uniósł głowę i spojrzał na nią z uśmiechem. - Dzień dobry. Wcześnie dzisiaj wstałaś. - Coś muszę ci powiedzieć, a ty musisz zrobić coś dla mnie. Santos spochmurniał, raptem zdał sobie sprawę, że dzieje się coś złego. http://www.stomatologwarszawa.edu.pl/media/ nocach, pieniądze żadne, ani krzty poważania. Za czymś ty tęsknił, stary? Santos puścił utyskiwania przyjaciela mimo uszu. - Tak - odparł - detektyw Santos we własnej osobie, wydział zabójstw. Do usług. Rozmawiali jeszcze chwilę, dopóki Jackson im nie przerwał: - No dobra, wiem, że moglibyście tak do nocy, ale robota czeka. - Uśmiechnął się do Liz. - Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Liz zerknęła na Santosa, potem na Jacksona. - I ja mam taką nadzieję, detektywie. - To ja już chyba... - Santos zakasłał znacząco. - Naprawdę cieszę się, że cię spotkałem, Liz - dodał poważnie i popatrzył jej w oczy. - I że tak dobrze ci się wiedzie. Pożegnała się i ruszyła w kierunku kuchni. Santos obejrzał się jeszcze od drzwi, Liz też odwróciła głowę, ich spojrzenia się spotkały. - Poczekaj, Jackson - rzucił, puszczając klamkę. - Zaraz wracam. Przeszedł szybko przez salę, stanął przed Liz. - Nie wybrałabyś się któregoś wieczoru na kolację? - Z tobą?

krągłościach jej smukłego ciała. Lepiej, żeby jego plan się powiódł, bo wiedział, że długo nie wytrzyma. Rose obracała się w kółko, a Szekspir próbował złapać zębami brzeg jej sukni. Gdy opadła na sofę, Alexandra wzięła psa na ręce i dała mu do zabawy skarpetkę. - Widzę, że dobrze się bawiłaś - powiedziała z uśmiechem i jednocześnie z lekkim ukłuciem zazdrości. Ona nie miała ochoty tańczyć, odkąd Lucien ostatni raz ją pocałował. Sprawdź Potem matka uparła się, by całą trójką poszli na kolację do Sali Renesansowej. Kolejna niebywała rzecz. Przy stole cały czas żartowała, rozświergotana niczym nastolatka. Ojciec też zachowywał się jakoś dziwnie: pił mniej niż zwykle, z czułością patrzył na matkę. Gloria nie wiedziała, czemu to przypisać. Przez ostatni tydzień rodzice właściwie nie rozmawiali ze sobą. Owszem, przez szesnaście lat była świadkiem wielu kłótni między nimi, awantur, po których następowały ciche dni. Zawsze jednak łączyły ich silne więzy i Gloria wierzyła, że, pomimo różnych napięć, nigdy się nie rozstaną. W ostatnich dniach milczenie między rodzicami było inne, tak jakby coś wisiało w powietrzu, nie tylko złość i obraza. Atmosfera w domu zdawała się wyjątkowo paskudna, lodowata. Przerażona, że tym razem to już koniec małżeństwa, zwierzyła się ze swoich lęków Liz. Przyjaciółka uspokoiła ją, że skoro skończyła szesnaście lat, sama będzie mogła zdecydować, z kim chce zostać. Gloria zaczęła już nawet snuć marzenia, jak to będzie, mieszkać z ojcem, uwolnić się od matki, od jej wiecznych podejrzeń i ciągłej krytyki. Niestety, miniony wieczór oznaczał kres fantazji. Rodzice dawno nie robili wrażenia tak zgodnych i szczęśliwych. W głębi duszy była zła na ojca. Nie mogła pojąć, co Philip St. Germaine widzi w swojej żonie i dlaczego ma ona na niego taki wpływ. Z drugiej strony czuła ulgę. Zajęci sobą, rodzice nie zwracali na nią uwagi i mogła spokojnie marzyć sobie o Santosie. Tramwaj zatrzymał się na przystanku, po chwili pojawiła się Liz. - Cześć, Glo. Co się stało? Nie zadzwoniłaś do mnie wczoraj wieczorem. Gloria chwyciła przyjaciółkę pod ramię i odciągnęła jak najdalej od grupki niepokalanek, które razem z Liz wysiadły z tramwaju. - Musimy pogadać w cztery oczy. To bardzo ważne. Liz zerknęła przez ramię, spojrzała ponownie na Glorię. - O co chodzi? Rodzice? - zapytała, zniżając głos do szeptu. Gloria pokręciła głową i nachyliła się ku przyjaciółce.