110

Poczekalnia była pusta. Najwyraźniej David kazał pielęgniarce odwołać wszystkie umówione wizyty, dowiedziawszy się, że przyjeżdża jego była żona. Milla zamknęła za sobą drzwi wejściowe i ruszyła po ciemnoszarej wykładzinie ku recepcji gabinetu. Siedzące tam pielęgniarki - blondynka w średnim wieku i dziarska brunetka - obserwowały Millę z ciekawością. Jednak zanim doszła do ich stanowiska, otworzyły się drzwi po lewej i stanął w nich David. Wysoki, postawny, wyglądał jeszcze korzystniej niż dziesięć lat wcześniej. Wiek dodawał wielu mężczyznom uroku, a David z całą pewnością do nich należał. Jego twarz była teraz twardsza, bardziej zdecydowana, tylko w kącikach oczu widać było kilka zmarszczek, a ramiona zdawały się cięższe niż kiedyś. - Millo - powiedział z uśmiechem, wyciągając do niej rękę. Uśmiechał się tak pięknie jak jego syn, którego Milla oglądała nie dawniej niż wczoraj. Ten uśmiech potrafił rozjaśnić każdą twarz. - Wyglądasz wspaniale - z jego niebieskich oczu promieniowało ciepło. - Proszę, wejdź do środka. Przytrzymał jej drzwi i wpuścił do wewnętrznego korytarza, z którego wchodziło się do gabinetów zabiegowych. Trzy kobiety różniące się wiekiem i rasą, pozornie bardzo zajęte swoimi sprawami, http://www.szkolarodzeniazelazna.com.pl/media/ uldze urodziła się córka. A Milla wróciła do poszukiwań własnego dziecka. Trzy lata temu, podczas świąt Bożego Narodzenia, które spędzała u rodziców w Ohio, jej brat Ross szorstko pouczył ją, że czas już dać sobie spokój. Że jedno zdarzenie sprzed lat nie powinno rujnować jej całego życia, a przy okazji zatruwać każdego rodzinnego spotkania. Ku przerażeniu Milli jej siostra Julia nawet nie próbowała jej bronić; milczała, uciekając wzrokiem. Od tego czasu Milla pojawiała się u rodziców tylko wtedy, kiedy nie było tam rodzeństwa. Czuła się trochę samotna, ale nie była w stanie wybaczyć Rossowi jego bezduszności. Dwa lata temu po raz pierwszy usłyszała nazwisko „Diaz". Po ośmiu latach błądzenia po omacku wreszcie pojawiał się jakiś konkret,

myśl dawne kowbojskie czasy. Milla bez trudu wyobraziła sobie Diaza z pasami ładownic skrzyżowanymi na piersi i z zawiązaną wokół głowy kolorową chustą skrywającą dolną połowę twarzy Szedł powoli, zagłębiając się w labirynt coraz węższych i coraz bardziej nieprzyjemnych uliczek. Milla podążała tuż za nim, zasłaniając się kurczowo ściskaną torebką. Najwyraźniej nie szła Sprawdź - Co zrobiłaś z dzieckiem? Paznokcie Milli wbiły się w skórę Diaza. Zamarła, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. - Pięcioro ich było - powiedziała Lola. - Tego samego dnia poleciały samolotem przez granicę. Białe dziecko przynieśli ostatnie. Było z nim dużo kłopotów - rzuciła niepewne spojrzenie na Millę, kontynuując. - Policja bardzo go szukała. Nie mogliśmy czekać. Samolotem. Milla zacisnęła powieki. - Czy ten samolot się rozbił? - zapytała zduszonym głosem. - Nie, nie - ożywiła się Lola, zadowolona, że może przekazać jakąś dobrą wiadomość. - To było później. Inne dzieci. Nie Justin. On żyje. Żyje! Po wszystkich tych latach wreszcie wiedziała to na pewno. Gdzieś w głębi narodził się w niej płacz,