9/86

indziej. Wciśnięta między przybrzeżne łańcuchy górskie Oregonu na wschodzie i Pacyfik na zachodzie, otoczona wysokimi szczytami dolina słynęła z czarnobiałej rasy Holstein. Na jednego mieszkańca przypadały tu dwie mleczne krowy, a rodzinna farma oparła się nowocześniejszym formom gospodarowania. Ludzie znali się nawzajem i uczestniczyli wżyciu sąsiadów. Latem mieli do dyspozycji plaże, jesienią szlaki spacerowe. Na kolację można było zjeść świeżo złowionego kraba i miskę świeżo zebranych truskawek ze świeżo ubitą śmietaną. Całkiem niezłe życie. Wszyscy skarżyli się tylko na jedno – na pogodę. Niekończące się szare zimy i gęste jak zupa mgły działały na niektórych przygnębiająco. Ale Sandy lubiła szare, mgliste poranki, kiedy góry ledwo wyłaniały się z flanelowego całunu, a świat spowijała cisza. Jako młode małżeństwo często o świcie wyprawiali się z Shepemna spacery. Zakładali kurtki i czarne kalosze, a potem brodzili po zroszonych polach, czując na policzkach jedwabisty dotyk mgły. Pewnego razu, kiedy Sandy była w czwartym miesiącu ciąży i szalały w niej hormony, kochali się pod starym dębem i przemokli do suchej nitki. Z jakim szacunkiem i podziwem patrzył na nią Shep. A ona zaciskała mocno ręce wokół jego szczupłych bioder, słuchała, jak szybko bije mu serce i wyobrażała sobie rosnące w niej dziecko. Czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka? Czy będzie miało po niej kręcone jasne włosy, czy gęste brązowe loki Shepa? Jak będzie się czuła, karmiąc piersią tę maleńką istotkę? To była magiczna chwila. Niestety, później rzadko zaznawali podobnych uniesień. http://www.tabletkinalysieniee.pl szerokimi schodami i rzeźbionym kominem na pochyłym dachu. U drzwi nie było ani kołatki, ani dzwonka elektrycznego, ani dzwoneczka. Najdziwniejszy zaś ze wszystkiego wydał się Polinie Andriejewnie brak klamki – nie wiadomo, jak się takie drzwi otwiera. Doktor wyjaśnił: – Sergiusz Nikołajewicz żyje wedle zasady: „Obcych mi nie trzeba, a swoim jestem zawsze rad”. Czyli nieznajomy za nic się tutaj nie dostuka, za to swoi, znający tajemnicę, mogą wchodzić zwyczajnie, bez uprzedzenia. Nacisnął niepozorny guziczek z boku i drzwi rozsunęły się sprężyście. – Wspaniale! – zachwyciła się pani Lisicyna, wchodząc do sieni. – Na lewo drzwi do sypialni, na prawo do laboratorium. Schody prowadzą na piętro, tam mieści się obserwatorium, gdzie tymczasowo zamieszkała ofiara mistyki, pan Berdyczowski. Czyli my musimy na prawo.

słabo zaludnionej guberni. Tam, wśród wód Jeziora Modrego, dla swych rozmiarów podobniejszego do morza (lud tak je właśnie nazywa: Modre Morze), na porośniętych lasem wyspach, z dawien dawna chronili się przed ziemskim zgiełkiem i ludzką złością święci starcy. Z czasem klasztor stopniowo popadał w zapuszczenie, tak że na całym archipelagu, w samotnych celkach i eremach, przebywała tylko maleńka garstka anachoretów, nigdy jednak do końca nie opustoszał, nawet w czasach smuty. Sprawdź tylko chciałyby być piękne, młode i eteryczne. Ale ich grubo ciosane rysy, ciężkie piersi i wielkie stopy ściągają marzenia ku ziemi. A pierwszy pocałunek zdradza smutną prawdę o oddechu, cuchnącym czosnkiem i cebulą. – Zatańczysz? – pyta go jedna z nich, ani ładniejsza, ani brzydsza od pozostałych. Nie odpowiada, więc ona śmieje się szeroko i zagląda mu wyzywająco w oczy. Milknie natychmiast, kiedy widzi w nich chmury. Ale tylko na chwilę. Dobrze zna tych smętnych starych